Dostałem tę książkę od osoby nie pijącej wina i nie znającej się na nim. Był to jeden z prezentów typu „magiczny korkociąg” albo „szkatułka winomana z termometrem i obrączką-niekapką na butelkę”. Publikacja powędrowała na półkę. Niesłusznie.
1001 win, których musisz spróbować, zanim umrzesz…
1001 win, których warto spróbować nagrabiła sobie u mnie czymś jeszcze. Po pierwsze, wcale nie nosi takiego tytułu. Oryginalny angielski to 1001 Wines You Must Try Before You Die, czyli po prostu 1001 win, których musisz spróbować, zanim umrzesz. To przekłamanie można jeszcze zrozumieć – mimo deklarowanej miłości do Monty Pythona, większość Polaków nie życzy sobie płacić za książkę z brytyjskim żartem w tytule, przypominającym, że kiedyś trzeba będzie odwalić kitę. To jednak jeszcze nic. Na str. 7, we wstępie szacownego Hugh Johnsona stoi: „Co byście powiedzieli, słysząc, że ktoś sadzi sadzonki szczepu Château Lafite w Chinach?”. Oczywistego kiksu tłumaczki Joanny Przyjemskiej wyjaśniać nie trzeba. Sądząc, że dalej będzie już tylko gorzej, czytanie zarzuciłem, dziękując opatrzności, że nie musiałem za książkę zapłacić. Powtórzę po raz kolejny: niesłusznie! Albowiem dalej jest lepiej, choć też zdarzają się kwiatki w rodzaju: „wrażenia mistrza winiarskiego Jancisa Robinsona” – tłumacz (w tym przypadku Jerzy Malinowski) nie wie, co to tytuł Master of Wine i bezmyślnie go tłumaczy, a poza tym nie wierzy, że Robinson też była (i jest) kobietą.
To nie katalog najdroższych win świata
1001 win powstała z inicjatywy Neila Becketta, szefa prestiżowego londyńskiego pisma The World of Fine Wine. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, nie jest to katalog najlepszych, ani najdroższych win świata, choć takie tu przeważają. To trunki ikoniczne, rozpoznawalne nawet przez laików (np. Krug) lub „wzorce metra” w swej kategorii (np. tokaje Istvána Szepsy’ego) albo też owoce genialnego marketingu (np. ukochane przez konsumentów i znienawidzone przez krytyków portugalskie rosé Mateus). Wreszcie, jak pisze we wprowadzeniu Neil Beckett: „Niekiedy wino zostało omówione, ponieważ jest kontrowersyjne, gdyż jedni je uwielbiają, a inni nie znoszą – np. Château Pavie 2003, więc czytelnikowi pozostaje tylko je spróbować”.
Książka jest logicznie skonstruowana. Wina pogrupowano wedle rodzajów (musujące, białe, czerwone, wzmacniane), są też indeksy regionów, producentów i cen. Ceny przedstawiono za pomocą kółek z symbolem dolara: od $ – poniżej 10 € do $$$$$ – powyżej 101 €. Każdemu opisowi wina towarzyszy reprodukcja jego etykiety i informacja, do kiedy należy je wypić (zdarzają się trunki, których spożycie zalecane jest na lata 2030-2040, czy nawet na rok 2050). Dobrą robotę wykonał fotoedytor – zdjęcia winnic, posiadłości, winorośli, winiarzy są niebanalne i piękne.
Nawet jeżeli któregoś z tych win nigdy nie spróbujemy, warto o nich przeczytać
Oprócz fachowych opisów win (region, szczepy, wrażenia degustacyjne) mamy tu wiele ciekawostek. Wyczytamy np. że popularność słynnego porto Sandeman zaczęła się w 1928 r., kiedy to szkocki plakacista George Massiot Brown zaprojektował nie mniej słynne logo, przedstawiające postać ubraną w długą pelerynę i kapelusz z szerokim rondem. Tak naprawdę peleryna była po prostu tradycyjnym strojem portugalskich studentów, ale z Don Sandemana biła taka charyzma i tajemniczość, że każdy szanujący się facet chciał spróbować reklamowanego przezeń trunku. W notce poświęconej wspomnianemu bordeaux Château Pavie 2003 przywołane są pyszne przepychanki słowne pomiędzy krytykami, którzy wino chwalili, a tymi, którzy wozili się po nim jak po łysej kobyle. Robert Parker pisał w natchnieniu o „wysublimowanym bogactwie, mineralności i szlachetności”, Michael Schuster ironicznie o „leczniczej mieszance porto i gorzkich migdałów z amarone”, zaś Clive Coates walił z grubej rury: „Każdy, kto uważa to wino za dobre, powinien się poddać przeszczepowi mózgu i podniebienia”. Cóż, na upartego możemy sami sprawdzić – rocznik 2003 „chodzi” obecnie po 700-1000 zł. Jednak nawet, jeśli nas nie stać (albo nie mamy ochoty wydać aż tyle na jedną butelkę) nie jest to powód, aby lektury 1001 win zaniechać. Oddajmy znów głos Neilowi Beckettowi: „Nawet jeżeli któregoś z tych win nigdy nie spróbujemy, to niniejsza książka powinna wzbudzić zainteresowanie, aby chociaż o nich przeczytać. Ciekawią nas Mount Everest oraz K2, choć być może nigdy ich nie zobaczymy, nie mówiąc już o zdobyciu tych szczytów. Podobnie jest z zapoznaniem się z kulturą wina – warto ją poznać, bo dzięki temu poszerzamy nasze horyzonty”.
I – dodam – świetnie się bawimy.
Neil Beckett (red.), 1001 win, których warto spróbować, tłum. Jerzy Malinowski, Cezary Murawski, Joanna Przyjemska, Grzegorz Siwek, Muza, Warszawa 2010, s. 960