John Steinbeck jest u nas znany głównie z powieści Grona gniewu i Na wschód od Edenu (słynna ekranizacja Elii Kazana z 1955 r., z Jamesem Deanem i Julie Harris). Chciałbym przypomnieć inną jego książkę, Tortilla Flat (1935), której jednym z głównych bohaterów jest… kalifornijskie wino.
Od razu zastrzegam: nie jest to wypasione pinot noir, ani zinfandel za sto dolarów, a jego konsumenci nie paradują w garniturach. Rzecz dzieje się w miasteczku Monterey nad Pacyfikiem (dziś ok. 27 tys. mieszkańców) tuż po I wojnie światowej. Bohaterowie to paisanos (dosł. hiszp. rodacy; dziś na polski należałoby to pewnie przetłumaczyć jako „ziomale”) mieszkający w ubogiej dzielnicy Tortilla Flat.
„Kto to jest paisano? Mieszaniec krwi hiszpańskiej, indiańskiej, meksykańskiej i ras europejskich. Jego przodkowie mieszkali już w Kalifornii lat sto czy dwieście temu. Mówi po angielsku z akcentem paisano. Kiedy go zapytać, jakiej jest rasy, z oburzeniem odpowiada, że w jego żyłach płynie czysta krew hiszpańska, i podwija rękawy, żeby pokazać prawie białą skórę przedramienia. Brąz twarzy, przypominający barwą dobrze wypaloną piankową fajkę, przypisuje słońcu. [Paisanos] mieszkają w drewnianych ruderach wśród zarośniętych zielskiem podwórek i samotnych sosen. Obcy jest im merkantylizm, nie uznają skomplikowanych metod handlu amerykańskiego, a nie mając nic, co warto by ukraść, zastawić albo wykorzystać w celu zarobkowym, są odporni na te pokusy, które innych zniszczyły”.
Historia zaczyna się, kiedy Danny odziedzicza po dziadku dwa sąsiadujące ze sobą domki w Tortilla Flat. Do tej pory sypiał w lesie albo na okolicznych ranczach, gdzie dorywczo pracował, nic więc dziwnego, że perspektywa tak radykalnej zmiany życia wywołuje u niego psychiczny wstrząs. Aby go załagodzić, nasz bohater nabywa galon czerwonego wina i wypija go sam prawie w całości. Tutaj uwaga techniczna: chodzi o płynny galon amerykański (US liquid gallon), czyli 3,78 l, czyli ok. pięciu standardowych butelek. Jak dowiadujemy się dalej, galon taki kosztuje dolara (wg mądrych komputerowych kalkulatorów ekonomicznych – dzisiejsze 16$), a butelka 20 centów. Głównym dostawcą wina jest Korsykanin Torelli, handlarz, który oprócz gotówki chętnie przyjmuje wszystko, co przedstawia jakąkolwiek wartość – w jednej z pierwszych scen Danny wymienia u niego buchnięte z knajpy cztery jajka, kotlet barani i klapkę na muchy na dużą szklankę grappy.
Danny, ciągle tkwiąc w szoku z powodu swego niespodziewanego bogactwa, spotyka starego kumpla Pilona (brzmi z grecka, ale autor wyjaśnia, że w slangu paisanos „pilon oznacza coś, co jest rezultatem zawarcia spółki – zysk czy łup”). Po krótkim targu wynajmuje mu jeden z domków za 15 dolarów miesięcznie, przy czym od razu wiadomo, że ani Pilon tej kwoty nigdy nie będzie płacił, ani też Danny nigdy nie będzie się jej domagał. Jednak, aby być w całkowitej zgodzie z własnym sumieniem, Pilon przyjmuje pod swój dach Pabla, który właśnie wyszedł z kicia (miał tam odsiedzieć sześć miesięcy, ale władze zwolniły go, załamane kosztami jedzenia, które pożerał w ogromnej ilości). Komorne, jakie wyznacza Pablowi Pilon wynosi, rzecz jasna, 15 dolarów – gospodarz uspokaja się myślą, że będzie po prostu przekazywał Danny’emu kwotę otrzymywaną od Pabla – do czego, wiadomo, nigdy nie dochodzi.
W obejściu Danny’ego pojawiają się za to coraz to nowi lokatorzy: w końcu w jednym domu (ten, który zajmował Pablo wkrótce trawi pożar) wspólnie żyje ekipa w składzie: Danny, Pilon, Pablo, Jezus Maria, Wielki Joe oraz Pirat ze sforą pięciu psów.
Z całej tej szóstki regularnie pracuje tylko Pirat, który sprzedaje znalezione w lesie drewno – zarobione co dzień 25 centów odkłada do parcianej torby; kiedy zbierze tysiąc ćwierćdolarówek, zamierza ufundować dla kościoła złoty lichtarz – w podzięce dla św. Franciszka za to, że cudownie ocalił życie jego ukochanego psa. Reszta zajmuje się głównie przesiadywaniem na ganku, plotkami i filozoficznymi dysputami oraz uwodzeniem miejscowych niewiast, które urokom paisanos ulegają bez zbytniego oporu. Czasem przyjaciele spełniają dobre uczynki – jak umieją. Na przykład, gdy Teresina Cortez nie miała czym wykarmić ósemki dzieci, bo deszcz zniszczył uprawy fasoli, której resztki farmerzy pozwalali zbierać Teresinie z pól, Danny i jego kompania zaczęli kraść skąd popadnie całe tony jedzenia i znosić je biednej matce: były tam całe skrzynki sałaty, dynie, arbuzy, selery (50 funtów!), a nawet dwie stufuntowe skrzynie ślimaków buchnięte z Domu Handlowego. Niestety, po takich dobrociach dzieci pani Cortez zaczęły chorować – były bowiem przyzwyczajone wyłącznie do fasoli. Dopiero gdy Teresina „zaprosiła Danny’ego i przyjaciół do kuchni i tam wyznała im swoje kłopoty, delikatnie i ostrożnie, żeby nie urazić ich uczuć”, paisanos zrozumieli swój błąd i dostarczyli Teresinie cztery stufuntowe worki czerwonej fasoli – wprost z magazynów Kompanii Zachodniej.
Skupmy się jednak na wspaniałym płynnym spoiwie tej wspaniałej przyjaźni. Jako się rzekło, przyjaciele Danny’ego nie mieli pieniędzy, a pracy imali się tylko w ostateczności: gdy byli już bardzo zdesperowani, patroszyli ryby u Chińczyka Czin Ki, zarabiając dwa dolary za dniówkę. Jak więc zdobywali wino?
Mogli coś sprzedać, albo zastawić u Torellego (np. płaszcz, spodnie, koc), jednak podstawą był cud. Cuda niemal każdemu z nich zdarzały się często. Na przykład Pilonowi „jakiś mężczyzna stojący przed hotelem San Carlos wpakował po prostu dolara do ręki, mówiąc: – Pobiegnij no, człowieku, do sklepiku i przynieś mi cztery butelki imbirowego piwa. W hotelu zabrakło”. Innym razem ktoś ukrył gąsiorek w trawie koło baraku, w którym tańczono – a Pilon odkrył jego tajemnicę. Danny znalazł skrzynię mosiężnych nitów zgubioną przez Narodową Kompanię Handlu, której zawartość zawiózł na taczkach do Zachodniej Kompanii Handlu i spieniężył za trzy dolary. Albo Jezus Maria: „– Dwa dni temu spałem na plaży. Na plaży blisko ujścia rzeki. W nocy fale wyrzuciły na brzeg łódkę. Ładną, małą łódkę, nawet były w niej wiosła. Wsiadłem do łódki i powiosłowałem do Monterey. Była na pewno warta dwadzieścia dolarów, ale w handlu zastój, więc dostałem za nią tylko siedem”. Albo: „Jednego wieczoru na skałach koło Carmel rozbiła się kanonierka straży przybrzeżnej. (…) Przez całą noc przyjaciele chodzili po plaży i zgromadzili dość pokaźną zdobycz: pięciofuntową puszkę masła, kilka skrzynek puszkowanych jarzyn i mięsa, dwa marynarskie płaszcze, baryłkę wody z łodzi ratunkowej i karabin maszynowy. Kiedy nadszedł dzień, wszystko było już zabezpieczone. Od jednego z przygodnych widzów przyjęli pięć dolarów za całą masę towarową, gdyż w głowie nie postał im nawet zamiar niesienia tylu ciężkich przedmiotów sześć mil stromym wzgórzem na Tortilla Flat”.
Bywa, że paisanos chcą wydać posiadane parę dolarów na inny cel niż wino, ale szybko z tego rezygnują. Są przy tym mistrzami psychologicznej racjonalizacji. Gdy Pilon zarabia dwa dolary u Czin Ki i rozważa, czy by jednak nie dać ich Danny’emu w ramach zadatku na komorne, ostatecznie kupuje dwa galony wina. „Tak będzie lepiej – pomyślał. – Gotówka nie wyraziłaby gorącego uczucia, jakie żywię dla mego przyjaciela. Prezent to co innego”. Podobnie, gdy Pablo i Pilon namawiają Jezusa Marię, by z nimi zamieszkał i wyciągają od niego dwa dolary na komorne. Po długiej dyskusji postanawiają zanieść Danny’emu zamiast pieniędzy dwa galony wina – a to z powodu troski o zdrowie jego zębów. Tok ich rozumowania jest następujący: Danny zakochał się w pani Morales i chce dać jej w prezencie wielkie pudełko słodyczy. Od słodyczy psują się zęby. Pudełko jest wielkie, więc nie tylko pani Morales będzie spożywać złowieszczy cukier – na pewno poczęstuje też Danny’ego. Lepiej więc zanieść wino, by Danny nie mógł kupić próchnicogennych łakoci. Ostatecznie pojawia się jednak kolejna racjonalizacja: Danny nie zna wstrzemięźliwości w piciu, więc wręczenie mu dwóch galonów byłoby jeszcze bardziej niebezpieczne niż wręczenie dwóch dolarów: Pablo i Pilon w trosce o zdrowie przyjaciela wypijają je sami.
Gdy Danny kupuje u Torellego galon wina z zamiarem podarowania go kolejnej ukochanej – Słodkiej Megierze, niespodziewanie pojawia się Pablo. Ziomale stwierdzają, że „kobiety nie powinny pić za dużo wina. Gdy są pijane, stają się głupie, a poza tym wino otępia w nich zmysły, które mężczyźni lubią widzieć w stanie pełnej sprawności”. Wniosek: pół galona to i tak wspaniały prezent dla kobiety, a drugie pół można spokojnie wydoić.
Przyjaciele (o ile tylko posiedzenie odbywa się w domu) piją zawsze z ekskluzywnych kieliszków, którymi są słoiki po konfiturach. Schemat libacji też jest za każdym razem bardzo podobny: „Dwa galony to dużo wina, nawet na dwóch paisanos. Teoretycznie poszczególne etapy opróżniania gąsiorków można stopniować następująco: nieco poniżej szyjki pierwszego gąsiorka – rozmowa poważna i skoncentrowana; dwa cale poniżej – smutne, romantyczne wspomnienia, trzy cale poniżej – analiza minionych sycących miłości, cal niżej – analiza minionych niezaspokojonych namiętności; dno pierwszego gąsiorka – ogólny, niesprecyzowany smutek. Nieco poniżej szyjki drugiego gąsiorka – czarna rozpacz; dwa palce poniżej – pieśń śmierci i tęsknoty; kciuk poniżej – każda inna znana pieśń. Na tym jeden system stopniowania kończy się, następuje specjalizacja [Pilon np. specjalizuje się we wspominaniu szczęśliwego dzieciństwa i całej nieszczęśliwej reszty życia – przyp. ŁK]. Od tej chwili wszystkiego można się spodziewać”.
Tortilla Flat nie kończy się dobrze – główny bohater Danny popada w depresję, a przyjaciele, chcąc go z niej wydobyć, cały dzień pracują u Czin Ki i za zarobione pieniądze urządzają huczne przyjęcie. Podczas niego kompletnie wstawiony Danny rzuca się na niewidzialnego przeciwnika i spada z urwiska. Ma piękny pogrzeb – przychodzą na niego wszyscy, pięknie wystrojeni mieszkańcy dzielnicy. Przyjaciele podpalają dom, gdzie wspólnie przeżyli tyle dobrego i każdy idzie w swoją stronę, z pięknymi wspomnieniami o krótkotrwałym, lecz intensywnym szczęściu, które – jak powiada Pilon – lepsze jest niż bogactwo.
John Steinbeck, Tortilla Flat, tłum. Jan Zakrzewski, Kolekcja Gazety Wyborczej, s. 158