Takiej książki jeszcze nie było! Historyk Jerzy Besala na ponad 900 stronach przedstawia dzieje polskiego picia od czasów piastowskich aż do rozbiorów. Maluje szeroką panoramę społeczeństwa z dzbanami i kielichami w tle. I sugeruje, że gdybyśmy używali trunków z większym umiarem, może do dziś pozostalibyśmy mocarstwem.
Wino w historii Polski pojawia się obficie
„Sprawy kulturowe i psychologiczne związane z piciem alkoholu pojawiały się głównie w starszych opracowaniach i biografiach – pisze autor. Natomiast w nowszych dziełach, pomimo prób badania mentalności i ujmowania zjawisk przez pryzmat psychohistorii, temat wpływu alkoholu na wojny, politykę, religię, społeczeństwo, dyplomację jest tak pomijany, że zaczyna przypominać tabu. Zupełnie jakby używanie i nadużywanie trunków w Polsce nie wpływało na podejmowanie decyzji, zachowania zbiorowe, odciskające się przecież na biegu zdarzeń, a więc i dziejów”.
Owe „odciski”, które Besala bierze pod lupę są dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, to obrazki obyczajowe z życia i picia zwykłych ludzi; po wtóre – relacje z życia i picia dygnitarzy: wodzów, polityków, magnatów, królów, senatorów i posłów. Wino pojawia się obficie i tu, i tam.
Królowa Bona miłość do wina miała we krwi
Pierwsza kategoria zawiera np. konstatację, że polskie wino produkowane w średniowieczu było przeważnie kwaśne – jak się okazuje, pisał o tym nasz słynny historyk i dyplomata Marcin Kromer w dziele Polska. Dowiadujemy się także, iż początkowo mieszczanie nie mogli pić drogich win jak np. tokaj aszú czy małmazja (słodkie wino z Peloponezu) – zabronili im tego zazdrośni możnowładcy, dla których wino było oznaką statusu. Królowej Bonie małmazję oczywiście pić było wolno, toteż czyniła to z ochotą. Być może miłość do wina miała we krwi: jej pradziad, król Aragonii i Neapolu Alfons I Wspaniały też je uwielbiał, i to do tego stopnia, że przy uroczystych okazjach dzielił się nim nawet z prostym ludem: „podczas wizyty cesarskiej z pagórka kazał spuszczać kanalikami trzy strumienie płynącego przez 10 godzin wina, z którego korzystały nie tylko koronowane głowy i wielmoże, lecz także zachwyceni tym »cudem« wieśniacy”.
Winiec zielony świadczył o obecności w karczmie wina węgierskiego
Rzecz jasna, na co dzień trunki nie były za darmo. Aby klienci chcieli za nie płacić i przychodzili tłumnie do winiarni, karczmarze imali się różnych sposobów, z dzisiejszego punktu widzenia dość osobliwych; było to np. „pokropienie gospody wywarem z mrówek, umieszczanie sznura wisielca czy pokropek z wywaru zioła zwanego targownikiem lub odczyninem” [koniczyna pagórkowa, Trifolium montanum L. – przyp. ŁK]. Wypróbowania tych sposobów dzisiejszym właścicielom winiarni ani nie zalecam, ani nie odradzam. Natomiast bardzo by mi się podobało, gdyby skorzystali ze starych metod znakowania swoich przybytków na zewnątrz: np. wieniec zielony świadczył o obecności w karczmie wina węgierskiego, słomiany morawskiego, a miód pitny anonsowany był drewnianym krzyżem. Proste, czytelne i z dala widoczne.
Czasy umiarkowanego picia były czasami sukcesów i pomyślności Rzeczpospolitej
Pisząc o piciu dostojników, które – a jakże! – wpływało na losy naszej ukochanej ojczyzny, autor stawia tezę, że czasy umiarkowanego spożycia były również czasami sukcesów pomyślności Rzeczpospolitej, a czasy patologicznego chlania – czasami zapaści cywilizacyjnej i klęsk. Przy czym nie czytamy tu tylko o tym, o czym już dobrze wiemy z lekcji historii – np. kaptowaniu stronników przez magnaterię spośród drobnej szlachty za pomocą (dosłownie) kiełbasy wyborczej i flaszki. Mowa jest także o trwonieniu przez wielmożów na wino bajońskich sum, które mogłyby zostać spożytkowane pro publico bono, albo np. na inwestycje i pomnażanie zysków. Apogeum rozrzutności nastąpiło w czasach, kiedy Rzeczpospolita już tonęła, co jako żywo przypomina bal na Titanicu. Józef Ignacy Kraszewski w książce Polska w czasie trzech rozbiorów podaje, że w roku 1785, jak wynika z rejestrów celnych, sprowadzono do Polski „36 tysięcy beczek samego tylko wina węgierskiego. Beczkę po dziesięć czerwonych złotych rachując, wyszło z kraju pieniędzy blisko siedmiu milionów”. „Czerwoniec” w tamtych czasach ważył 3,4987 g i przy próbie 0,986 (tzw. złoto denarowe) zawierał 3,4412 g czystego kruszcu. Owe 70 milionów w przeliczeniu „na nasze” (1 g złota próby 999 = 116 zł) odpowiada 8,12 mld zł. To trzykrotnie więcej niż jest wart cały dzisiejszy rynek wina w Polsce.
Wszystko to jednak nic w porównaniu ze spustoszeniami, jakie alkohol czynił w psychice ludzi odpowiedzialnych za stan państwa. Wielokrotnie zdarzało się, że wojsko przegrywało bitwy upiwszy się – z własnej woli lub na skutek podstępu przeciwnika. Na przykład w roku 1675, wojsko polskie w sile 2 tysięcy ludzi i pod wodzą Franciszka Dembińskiego obległo zajęty przez Szwedów Kraków. Zanim doszło do szturmu, przekupione przez przeciwnika miejskie prostytutki udały się do polskiego obozu z ośmioma beczkami wina wzmocnionego gorzałką, a być może i zaprawionego środkiem usypiającym. Żołnierze po wesołej biesiadzie posnęli, a o 3 nad ranem niemal połowa z nich obudziła się w raju: Szwedzi wpadli do obozu i wyrżnęli 787 ludzi, resztę zaś wraz z dowódcą zabrali do niewoli.
Chodzi o to, by nie rządzili nami pijani szaleńcy
Besala opisuje też, że wysoko postawieni alkoholicy nie słuchali rozkazów i byli – jak to alkoholicy – krańcowo przewrażliwieni na swoim punkcie. Hetman Mikołaj Potocki, biorący udział w bitwie pod Beresteczkiem (1651 r.) na rozkaz króla Jana Kazimierza, by oznakować wozy dla utrzymania porządku marszu, odmówił, argumentując, że wprowadzenie tej nowości naraziłoby go na wstyd wśród podwładnych, przekonywany zaś, zagroził, że „pchnie się nożem”. „Warto w tym miejscu pamiętać – komentuje autor – że choroba alkoholowa nie polega na bezustannym piciu i upijaniu się. Jest to choroba wpływająca na stan umysłu, na sztywność poglądów, bardzo utrudniająca elastyczne myślenie i działanie”.
Owa choroba – zdaniem Besali – była też jedną z przyczyn, dla których polska szlachta nie chciała dać równych praw mieszczaństwu, o chłopach nie wspominając i zupełnie nie miała ochoty uczestniczyć w budowaniu nowoczesnego systemu społecznego – kapitalizmu. Co w konsekwencji doprowadziło do upadku I RP.
„Po wiekach przykrych doświadczeń – konkluduje autor – doceniano [już] destrukcyjną siłę związku alkoholu z polityką. W wyniku wielowiekowych doświadczeń obecnie wyborcy poprzez oko kamer i innych mediów patrzą pilnie na stoły, ręce, ruchy posłów, ministrów, urzędników rządzących w demokratycznych krajach. Chodzi o to, by nie rządzili nami pijani szaleńcy”.
Jerzy Besala, Alkoholowe dzieje Polski. Czasy Piastów i Rzeczypospolitej szlacheckiej, Zysk i S-ka, Poznań 2015, s. 936