Mówi się, że najlepsze prezenty to te niepraktyczne. Sprawiłem sobie właśnie taki, kupując w internecie za 30 zł Roczniki win świata Michaela Broadbenta. Co za radość!
O niepraktyczności tej książki za chwilę. Najpierw słowo o autorze. Michael Broadbent (rocznik 1927) to nestor brytyjskiego winopisarstwa i rynku winnego. Pracował m.in. w słynnym domu aukcyjnym Christie’s – do 1992 r. był dyrektorem działu win, a do 2009 r. głównym konsultantem. Napisał też kilkanaście książek o winie (głównie o sztuce degustacji) oraz zgromadził około 90 tys. notek opisujących próbki najrozmaitszych trunków z całego świata, w tym ze starych i rzadkich roczników.
Właśnie. W winiarskim światku Broadbent słynie głównie z tego, że jak mało kto zna się na winach starych; że wypowiada się o ich jakości i stylu nie tylko na podstawie dawnych źródeł, ale też – gdy to tylko możliwe – dociera do konkretnych butelek i bada ich zawartość. Czy też raczej – czynił to, nim udał się na zasłużoną emeryturę. Jego publikacje o rocznikach win ukazywały się pod różnymi tytułami do 2007 r. Książka, o której piszę, jest polskim tłumaczeniem Wine Vintages z 2000 r., a wyszła u nas trzy lata później.
Jej dzisiejsza niepraktyczność polega na tym, że większość opisywanych win należało już wypić. Chociaż zdarzają się wyjątki. Np. doskonały rocznik 1972 tokaju aszú wg przepowiedni Broadbenta wciąż winien być w doskonałej formie; co więcej, można się o tym przekonać, jest bowiem dostępny w internetowych sklepach i to – by zacytować Terry’ego Prachetta – „w niemal rozsądnej cenie”: np. 5-puttonowy Monimpex kosztuje 125 euro za półlitrową butelkę. O najlepszych barolo z 1997 r. autor twierdzi, że wytrzymają nawet do 2025 r., a o porto z tego samego rocznika – że mają „przynajmniej dwudziestoletni potencjał dojrzewania”.
Jednakże, mimo tej podstawowej wady:
- Broadbent przynosi radość z lektury – tym bardziej, iż rzecz jest świetnie przetłumaczona i zredagowana (w wydaniu palce maczał m.in. znany panującej w poszczególnych latach w różnych regionach i o tym, jaki efekt osiągnęli winiarze wykorzystując ją (albo się z nią zmagając), mamy wrażenie obcowania z czymś niemal magicznym, jakby pradawną klasztorną kroniką. Tym bardziej, że autor niekiedy cofa się w czasie bardzo daleko – np. w przypadku wspomnianego tokaju, aż do roku 1811 – którego co prawda nie opisuje dokładnie, lecz który określa mianem „rocznika wszechczasów”.
- Z książki można się dowiedzieć, o co tak naprawdę chodzi z tymi rocznikami. W potocznej opinii „dobre” = ciepłe i bez deszczu. Ale to nie takie proste. Broadbent precyzyjnie objaśnia, jak powinny wyglądać poszczególne pory roku, by wino było najlepsze. Np.: „Chłodna zima służy winorośli, gdyż zimowy letarg pozwala krzewom odpocząć po wysiłku wegetacyjnym minionego sezonu. Im większy i lepszy był plon, tym bardziej winorośl potrzebuje odpoczynku”. Albo: „W okresie pełni i schyłku lata winorośli najlepiej służy odpowiednie połączenie dni słonecznych i lekkich deszczów. W słońcu grona dojrzewają, a dzięki deszczom stają się bardziej miąższyste”.
- Roczniki win to świetna zabawka. Jeśli bohaterowie powieści lub filmu wypowiadają się w przedmiocie, możemy sprawdzić, czy pisarz/scenarzysta miał o nim pojęcie. Np. kiedy James Bond w filmie Diamenty są wieczne zachwyca się Mouton Rotschild 1955, wiemy, że twórcy dobrze odrobili lekcję: Broadbent określa ten rocznik jako „Bardzo dobry, a przy tym nieodmiennie niedoceniany”; czyli taki, na którym 007, jako prawdziwy koneser, musiał się poznać.
Już nie wspomnę o tym, że całe godziny można spędzić w internecie, zastanawiając się, czy stać nas (solo lub z kolegami) na rzeczone aszú 1972, czy na maderę 1983. Uprzedzam – to uzależnia!
Michael Broadbent, Roczniki win świata, tłum. Michał Szczubiałka, WIG-Press, Warszawa 2003, s. 242