Recenzje książek

Sensacja, rewelacja!

Czy wino łagodzi obyczaje? Nie tylko. Także skłania ludzi do świństw, oszustw, łajdactw, przekrętów, a czasem nawet przestępstw, za które grozi dożywocie. O tym właśnie jest książka Michała Bardela „Zbrodnia i wina”. Między innymi o tym. Bo oprócz „kryminałków” czeka nas tu solidna dawka winiarskiej wiedzy.

Większość książek o winie jest nudna

„Większość książek o winie, z najlepszymi włącznie, bywa nudna – pisze we wstępie autor. – Zawodowcy dowiadują się z nich o tym, co sami dobrze wiedzą, tylko akurat na chwilę zapomnieli, amatorzy zaś toną w specjalistycznym żargonie niczym Szekspirowski książę Clarence w beczce małmazji. A gdyby tak – pomyślałem – pokazać kilkanaście ważnych winiarskich regionów, wychodząc za każdym razem od autentycznej kryminalnej historii? Bo jeśli są ludzie zdolni dla wina zabijać, kraść, truć, mataczyć, denuncjować własnego ojca, podpalać magazyny i wysadzać trakcje kolejowe, to w tym winie coś musi być! To coś, to druga część opowieści, która wprowadza Czytelnika w świat największych apelacji, odmian i etykiet, uzupełniona życzliwą poradą, jak w polskiej rzeczywistości rynkowej mądrze wydawać pieniądze na najlepsze wina. W ten sposób – mam nadzieję – udało nam się połączyć sensację z edukacją, zbrodnię z wiedzą, krew i spaleniznę z najwspanialszymi smakami i zapachami świata”.

A owszem, udało się! Kryminalne historie są pyszne (jeśli ktoś lubi strawę ociekającą krwią), a edukacja solidna – wszak autor to nie byle kto, a sam pan redaktor naczelny krakowskiego magazynu fachowego Czas Wina.

Zaczyna się jak u Hitchcocka

Zgodnie z zasadą Hitchcocka, książka zaczyna się od trzęsienia ziemi (a ściślej – gigantycznego pożaru), a potem napięcie stopniowo rośnie.

Ów pożar miał miejsce jesienią 2005 r. w Wines Central w Vallejo na półwyspie Mare Island w Kalifornii. Wines Central były ogromnymi magazynami urządzonymi w dawnej bazie marynarki wojennej i należały do biznesmena Marka Andersona. Przechowywali tam swoje trunki najznamienitsi kalifornijscy producenci (m.in. Viader Vineyards, Sterling, Beaulieu), a także prywatni kolekcjonerzy i kluby miłośników wina.

Bomba wybuchła w lutym 2004 r. Kiedy niejaki Samuel Maslak ogłosił bankructwo swej restauracji i zgłosił się do Andersona po depozyt, wyszło na jaw, że wszystkie jego butelki (w sumie 6 tysięcy sztuk) ulotniły się jak kamfora. Właściciel Wines Central stanął przed sądem, gdzie jego obrońcy usiłowali wytłumaczyć tajemnicze braki bałaganiarstwem swego klienta. Wkrótce okazało się, że rozmiary „bałaganu” są przerażające: „Kiedy prezes miejscowego oddziału International Wine and Food Society Jack Rubyn otworzył klubowy boks, by przygotować wina do specjalnej degustacji w Beverly Hills, ze zgrozą spostrzegł, że brakuje 482 butelek, w tym takich perełek jak Château Lafite-Rotschild 1959 (jedna butelka tego wina kosztuje prawie 30 tysięcy dolarów). Do końca 2004 roku łącznie jedenastu klientów Andersona nie mogło się doliczyć ponad ośmiu tysięcy zdeponowanych w składzie butelek o łącznej wartości 1,2 miliona dolarów”.

Z dymem poszło 4,5 miliona butelek wina

Co podlec robił z kradzionym winem? Wypijał? Jeśli by tak było, można by go przynajmniej zrozumieć, mielibyśmy bowiem do czynienia z człowiekiem ogarniętym szaloną koneserską pasją. Niestety! Anderson sprzedawał trunki hurtownikom i domom aukcyjnym pod przybranymi nazwiskami. Kiedy ukrywanie procederu było już niemożliwe, podpalił magazyny: z dymem poszło lub „ugotowało się” 4,5 miliona butelek wina o wartości 200 mln dolarów. Ci, którzy zaufali Andersonowi, ponieśli też niemożliwe do oszacowania i powetowania straty moralne. Jak zeznał przed sądem Ted Hall, właściciel Long Meadow Ranch Winery, jego firma straciła w pożarze nie tylko bieżące roczniki, lecz także całą historyczną kolekcję starszych win. Winemaker Long Meadow był w takim szoku, że na trzy dni stracił mowę.

Zbrodniarz (bo tak my, winomani, musimy nazwać Marka Andersona) został surowo i sprawiedliwie ukarany (27 lat więzienia i 70 mln dolarów rekompensaty), trudno to jednak uznać za happy end.

Szantaż w Burgundii i fałszerstwa wielkich win

Różnorodność winiarskich łajdactw opisywanych przez Bardela jest wielka. Mamy tu więc np. szantażystę Jacquesa Soltysa, który groził wytruciem wszystkich krzaków winorośli w najsłynniejszej parceli świata – Romanée-Conti. Mamy oszusta Rudy’ego Kurniawana, który sprzedawał kolekcjonerom podróbki wielkich win – wpadł, kiedy wystawił na aukcji 38 butelek Ponsot Clos Saint-Denis Grand Cru z roczników 1945-70, które nie miały prawa istnieć, gdyż ta akurat etykieta debiutowała w latach 80. Mamy wreszcie materiał na kolejny film Quentina Tarantino – opowieść o Otto Klaebischu, który podczas II wojny światowej pełnił w okupowanej Francji funkcję Weinführera ze specjalizacją szampańską. Zamieszkał w posiadłości Veuve Clicquot-Ponsardin (na podobnych zasadach, jak u nas Hans Frank na Wawelu) i pilnował, by najlepsi producenci dostarczali walczącej Rzeszy jak najwięcej jak najlepszej jakości bąbelków. Ci zaś donosili ruchowi oporu, gdzie są kierowane transporty i zamurowywali w skrytkach najlepsze butelki szampana.

Solidna porcja wiadomości o winach

Jako się rzekło, Bardelowe kryminałki są uzupełnione wiadomościami o opisywanych regionach: ich historii, stylach i metodach produkcji wina, a także winnych szczepach; wiedza w otoczce sensacji sama wchodzi do głowy – wszak wiadomo, że nauka jest łatwiejsza, gdy towarzyszą jej emocje. Oprócz tego autor doradza, gdzie i jak kupować w Polsce opisywane trunki, a trudniejsze winiarskie terminy wyjaśnia w słowniczku. Jakość tego pisarstwa (bezdyskusyjna!) podkreśla świetna oprawa graficzna autorstwa Michała Pawłowskiego: szlachetna, oszczędna, pełna światła, pięknie grająca czerwienią i czernią, z fantastyczną, nowoczesną i elegancką typografią.

Poproszę więcej takich winiarskich książek, pisanych przez polskich autorów i tak świetnie wydawanych.

Michał Bardel, Zbrodnia i wina. Sensacyjny przewodnik po winach świata, Wydawnictwo Znak, Kraków 2014, s. 220

You Might Also Like...