Któż by nie chciał perfekcyjnie znać się na winie? Ze swadą i swobodą mówić o rocznikach, szczepach, apelacjach; sypać jak z rękawa anegdotami? Rozpoznawać w ciemno trunki? Autorzy książki „Poradnik hipstera. Wino” kuszą łatwiejszym rozwiązaniem: przyswoić sobie to, co napisali i popłynąć na fali blagi, której nikt nie zdemaskuje. Możecie zaryzykować, ale lojalnie was uprzedzam: uważajcie na tych gości!
Poradnik winiarskiego blagiera
Jonathan Goodall i Harry Eyres, bo o nich mowa, to angielscy dziennikarze winiarscy. Swe dzieło zachwalają tak: „Niniejszy poradnik da ci do ręki narzędzia pozwalające przekonać zafascynowanych słuchaczy, że jesteś koneserem obdarzonym rzadkim talentem i doświadczeniem – a jeśli przeczytasz tę książkę, nikt nie odkryje, że naprawdę o winie wiesz tylko tyle, iż bywa ono czerwone, białe lub w jakimś pośrednim kolorze”.
Książka (której oryginalny tytuł The Bluffer’s Guide czyli Poradnik blefiarza/blagiera, nie wiedzieć czemu – czyżby z przyczyn handlowych? – przemianowano na Poradnik hipstera) dostarcza czytelnikowi wiedzy w dwóch dziedzinach. Pierwsza to wino sensu stricte: trochę tu o historii i o sztuce degustacji, o deszyfrowaniu etykiet, łączeniu trunków z jedzeniem i odmianach winorośli; sporo o najważniejszych regionach winiarskich. Wszystko podane w pigułce i przeważnie zgodne z rzeczywistością (dlaczego „przeważnie” – o tym za chwilę); nie odbiega ni formą, ni treścią od tego, co oferują inne winiarskie książki dla początkujących. Dziedzina druga, to blef, czyli blaga. Goodall i Eyres uczą, jak bajerować dyletantów i jak sprawić, żeby ci, co się naprawdę znają nas nie zdemaskowali, a nawet uznali za swoich.
Zabłyśnij wiedzą o winnicy Stinga
Ignorantowi można np. wytłumaczyć, że czerwone wino ma tym intensywniejszy kolor, im jest młodsze. Oraz że: „Barwa jest też zdeterminowana odmianą winogron, a w szczególności grubością ich skórki, w której znajdują się pigmenty. Np. winogrona cabernet sauvignon czy syrah o grubej skórce dają ciemniejsze, na ogół purpurowe wina; pinot noir o skórce cienkiej może być jaśniejsze, wiśniowe”. Albo zażyć go z mańki informacją, iż Bob Dylan ma winnicę w Marche, a Sting pod Florencją. Przy czym [dodam od siebie – ŁK] ten drugi zaprasza do niej swych fanów: mogą u niego popracować, jeżeli zapłacą – co jako żywo przypomina skecz Monty Pythona o trudnym dzieciństwie – wspominany w nim przez jednego z bohaterów Zły Młynarz także pobierał pieniądze od swych robotników. Można też np. delikatnie naprowadzić delikwenta na temat riochy i wspomnieć, że istnieje jej biała wersja (już samo to dla wielu jest szokiem), a dalej bajerować, że: „biała rioja zmienia się od czasu, gdy okazjonalnie zaczęto kupażować chardonnay, sauvignon blanc i verdejo z tradycyjnym szczepem viura. Nowofalową białą riochę robi się w świeżym, owocowym stylu z minimalnym udziałem dębu, co pozwala ubolewać nad faktycznym zanikiem staromodnej starzonej w dębie białej riochy z jej krągłymi, orzechowymi aromatami”.
Na degustacji wśród znawców zachowaj tajemniczą powściągliwość
Prawdziwych znawców blagier musi podejść subtelniej. Może np. pokazać, że jest na bieżąco z trendami modnymi wśród koneserów, jak np. chłodzenie pewnych win czerwonych. Do których należą te „bardziej wodniste, niebeczkowe, soczyste, jak beaujolais (robione z winogron gamay), [te] z Doliny Loary (cabernet franc) i chudsze pinot noir, barbera i valpolicella. Lekkie schłodzenie wydaje się uwydatniać zarówno ich gładką teksturę, jak i soczystą kwasowość”. Na degustacji autorzy (i słusznie) radzą zachować, zapewniającą szacun, tajemniczą powściągliwość: „Staraj się nie używać żadnych słów poza absolutnie koniecznymi. Dźwięki, nieprzekonane (jak hmm…) albo entuzjastyczne (Mmm…, Ach!), i interesujące grymasy twarzy (unoszenie brwi, mrużenie oczu, sznurowanie warg) często są całkowicie stosowne i do niczego cię nie zobowiązują”. Warto też – na rozliczne sposoby – wypowiadać słowo „tak”. Jeśli rozmowa z Prawdziwym Znawcą – nie daj boże – zejdzie na konkrety, a w kieliszku mamy wino białe, wypowiedzmy się nt. jego kwasowości: „Komentarz »dobra kwasowość!« może zdziałać cuda. Jest to prawdą zwłaszcza o winach białych, w których kwasowość jest synonimem świeżości. Białe wino ze zbyt małą kwasowością można krytykować za »ciężkość«, »płaskość« albo po prostu »tłustość«”. Inne bezpieczne komentarze, które się sprawdzają, to np. „Trochę bez finezji”, „Wyraziste i ciężkie”, „Interesująca głębia”, „Eleganckie, choć bez kręgosłupa”. Fakt. Sam słyszałem (i pewnie także wypowiadałem) powyższe zdania dziesiątki razy.
Jakie są grzechy tej książki?
Po pierwsze, chociaż powinna, jest mało zabawna, mimo że napisali ją Anglicy. Żarty, jeśli już są, to w typie: „kupaż zinfandel/traminer mógłby napędzać transport publiczny w Europie Wschodniej”. Żeby było jasne: daleki jestem od politycznej poprawności i uwielbiam szowinistyczne dowcipy, lecz pod warunkiem, że są śmieszne; niestety, nie każdy może być Jeremym Clarksonem, a próby jego udawania prowadzą do katastrofy.
Po drugie, autorzy miejscami, nie tyle blagują, co bujają. Piszą np., że „wino wynaleziono w Grecji około VII wieku p.n.e.”, podczas gdy istnieją twarde archeologiczne dowody na to, że zrobiono to na terenach dzisiejszej Gruzji mniej więcej 7 tys. lat wcześniej; poza tym, choćby od Homera (VIII w. p.n.e.) wiemy, że wino w czasach swego rzekomego „wynalezienia” było już integralną częścią starogreckiej cywilizacji. Z rzeczy bardziej współczesnych. O egerskim bikavérze Goodall i Eyres twierdzą, iż „tradycyjnie robiono go ze starożytnego szczepu kadarka, choć teraz zawiera kékfrankos i zwykle podejrzewa się go o odmiany międzynarodowe”. W rzeczywistości bikavér, odkąd pod tym pojęciem rozumie się kupażowane wino czerwone (wcześniej określano tak na Węgrzech każde mocne czerwone wino), czyli co najmniej od początku XX w., jest mieszanką win z różnych szczepów; tak więc twierdzenie, że robiło się je z kadarki to banialuka – choć rzeczywiście ta odmiana długo w kupażu dominowała. Kékfrankos też był w bikavérze od początku, zawędrował bowiem na Węgry pod koniec XIX w., po klęsce filoksery. Zdanie: „zwykle podejrzewa się je o odmiany międzynarodowe” jest bez sensu. Owe odmiany (np. merlot, cabernet sauvignon, pinot noir, syrah) są dopuszczone w przepisach apelacyjnych i w większości równie tradycyjne – np. szczepy bordoskie, jak merlot czy CS, pojawiły się w Egerze również w l. 1890. To trochę tak, jakby napisać, że „Jan Kowalski jest podejrzany o przestrzeganie prawa”. Z rzeczy lżejszego kalibru. O piątym smaku umami dowiadujemy się, że: „jest użyteczny w przypadku kuchni japońskiej”, podczas gdy występuje on także w wielu produktach i potrawach wcale nie dalekowschodniej proweniencji – np. pomidorach, parmezanie, czy zwykłym rosole z kury. O szampanie – że „można go robić z trzech dozwolonych odmian winorośli” (w rzeczywistości z siedmiu). Austriacka gospoda heuriger przybiera tu nazwę heurig.
Po trzecie wreszcie, „dobre rady” autorów miejscami nie przystają do polskich obyczajów winomańskich i języka, które wykształciły się/odrodziły w ciągu ostatniego ćwierćwiecza – i jeśli blagier zacznie w towarzystwie sypać tekstami z książki, tylko się ośmieszy. Przykłady? Służę. „Wino uznawane za zbyt alkoholowe określa się mianem »gorącego«”. Niby można (termin figuruje w Degustacyjnym słowniku winiarskim Wiktora Zastróżnego), ale w praktyce tak się nie mówi i nie pisze. Po prostu: „Za duży alkohol”, „Strasznie wysoki alkohol”, czy nawet luzackie „Czuć procenty w końcówce” (cytat z ostatniego numeru Magazynu Wino). Wszystko, byle nie „gorące”! Inne kiksy: taninowy zamiast taniczny, skupione zamiast skoncentrowane, limeta zamiast limonka, nuta kocura (w sauvignon blanc) zamiast po prostu kocie siki, Super Tuscan zamiast supertoskan. Itd. itp. Pomysł, by podczas rozmowy o winie co chwila wtrącać francuskie słówka, jak goût de pétrole (zapach benzyny, charakterystyczny np. dla starych rieslingów), czy monocépage (wino jednoszczepowe) może i sprawdza się w Anglii, która się na Francję snobuje, ale u nas wywoła co najwyżej politowanie. Dlatego zignorujcie też, błagam, zalecenie: „Jeśli znajdziesz się w kulturalnym towarzystwie i będziesz pił pikantne czerwone fitou, mocno wciągnij zapach z kieliszka i wykrzyknij: „Ah, le Midi! (jak potocznie nazywa się tę część [tj. południe] Francji)”. Weźcie sobie za to do serca chyba najmądrzejsze zdanie z tej książki: „Blefuj dopóty, dopóki uważasz, że możesz to robić bezpiecznie”.
Jonathan Goodall, Harry Eyres, Poradnik hipstera. Wino, tłum. Anna Kunicka, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2015, s. 194