Masakra Krzysztofa Vargi jest powieścią pijacką, a przy okazji obyczajowo-psychologiczną. To, w jaki sposób jej bohaterowie piją, sporo o nich mówi.
Tydzień z winem
Głównym bohaterem Masakry jest Stefan Kołtun, podstarzały rockman, którego sława już dawno przebrzmiała. Akcja powieści rozpoczyna się 1 sierpnia, punktualnie o 17.00. Wiemy to z całą pewnością, gdyż Stefana budzą syreny alarmowe, włączone dla uczczenia kolejnej rocznicy Powstania Warszawskiego. Kołtun budzi się na podłodze w swoim mieszkaniu na Saskiej Kępie;
powiedzieć, że jest totalnie skacowany, to nie powiedzieć nic – przebył właśnie tygodniowy ciąg alkoholowy, podczas którego odżywiał się wyłącznie winem.
Nasz bohater ze zgrozą zauważa, że zgubił portfel i telefon oraz że jego żona wyjechała w niewiadomym kierunku, zabierając dzieci. Nadludzkim wysiłkiem Stefan pionizuje się i wyrusza w miasto, w nadziei znalezienia znajomych, którzy pożyczą mu kasę na ratunkowe piwo, a być może też będą dysponowali numerem telefonu do Mariana – menedżera Stefanowego zespołu, który już nieraz wyciągał go z opresji.
Odyseja po Warszawie
Następne ponad 500 stron to odyseja Stefana po Warszawie. Jakość tej prozy zmienia się sinusoidalnie, niczym samopoczucie protagonisty. Monologi wewnętrzne Stefana (głównie typowe dla alkoholików łzawe wspomnienia oraz wyrzuty sumienia z powodu spieprzonego życia) są dość nudnawe i błahe. Podobnie opisy psychicznych i fizycznych cierpień Kołtuna: rzyganie i inne żołądkowe sensacje, zimne poty, kołatanie serca, wilczy apetyt na przemian z napadami jadłowstrętu, drżenie rąk, napady paniki i lęku przed śmiercią – wszystko to już czytaliśmy wiele razy. Dla mnie znacznie ciekawszy byłby alkoholik nowoczesny, który nie poddaje się tak łatwo demonicznej wódzie, stosując leki wspomagające wątrobę, witaminy i mikroelementy wzmacniające system nerwowy, ziołowe mikstury kojące żołądek i beta-blokery uspokajające rozszalałe serce. Stefan jest zaś poczciwym, staroświeckim alkoholikiem romantycznym, który zdaje się czerpać ze swoich cierpień masochistyczną przyjemność.
Co mi się w Masakrze podoba, to interakcje Stefana z innymi bohaterami. To głównie stołeczni intelektualiści, z reguły również ostro chlejący. Ich dialogi i pijackie sesje tworzą tragikomiczny portret wielkomiejskiej klasy średniej.
W Amatorskiej przy Nowym Świecie (tu przechrzczonej na Zawodową) Kołtun spotyka Poetę, którego głównymi cechami są egzaltacja i frustracja, przejawiające się nawet w tym, co Poeta w siebie wsącza: „Poeci, których znał, brzydzili się piwem, piwo uważali za napój pospólstwa niewrażliwego na mowę wysoką, jaką oni się posługiwali, piwo było dla nich napojem marnej prozy, małego realizmu, literackiego banału, winiaczek zaś, koniaczek wódeczka to były alkohole wzniosłe, to były procenty poetyckie”. Przy winiaczku Poeta żali się, że po raz drugi odmówiono mu stypendium literackiego dla warszawskich twórców oraz że władza, która to uczyniła, jest wprost zbrodnicza.
Krawa Kiszka na placu Zbawiciela
W ulubionej knajpie młodych prawicowców, Krwawej Kiszce na pl. Zbawiciela, nasz bohater pije piwa z niszowych browarów i ekskluzywną wódkę Młody Ziemniak w towarzystwie wielkiego filozofa, politologa i krytyka sztuki Docenta. Docent sam jest orientacji lewicowej, ale, jak twierdzi, chodzi do Krwawej Kiszki, aby prowadzić tam badania terenowe na podobieństwo Bronisława Malinowskiego przebywającego wśród Trobriandczyków. Naukowiec zachwyca się „pierwotną energią” i „autentycznością” młodych prawicowców, a osobliwie dziewcząt – która objawia się m.in. w ich zwyczajach konsumpcyjnych: „Jeśli mam pić wódkę, to wolę z katolikiem niż z komunistą. Picie z moimi lewicowymi braćmi to jest bardzo słaba rzecz – peroruje docent. Z feministycznymi siostrami to już dramat, one sączą wino, udając, że nie piją, a jak naprawdę coś wypiją, to od razu są pijane i rzygają. Prawicowe dziewczęta natomiast piją wódkę jak mężczyźni, palą jak mężczyźni i jedzą kaszankę jak mężczyźni. Kocham prawicowe kobiety, Stefan!”.
Docent, tak wielbiąc autentyczność, sam zbyt autentyczny nie jest. Kiedy dwaj znajomi postanawiają odwiedzić innego słynnego krytyka, magistra Wątrobę, Docent zarządza, że trzeba zakupić w prezencie jaką porządną whisky, najlepiej szkocką single malt. Wstępują po drodze do delikatesów i tu następuje absolutnie kapitalna scena. Docent gardzi Johnnie Walkerem i Ballantine’s (bo tak snobom wypada), pogardliwie kwituje Chivas Regal („dobre dla nuworyszów”), ze skupieniem lustruje kilkanaście znakomitych szkockich i amerykańskich butelek (m.in. Buffalo Trace, Oban, Talisker) po czym… pakuje do koszyka zwykłego Jacka Danielsa (za to w litrowej flaszce) i dwulitrową colę. Wyrafinowanie okazuje się tylko pozą, a zwycięża brak gustu (cola) i chęć nawalenia się jak najmniejszym kosztem.
Co z tym winem?
No dobrze, a co w Masakrze z winem? Rozczaruję was, gdyż także służy ono przede wszystkim do upijania się. Choć trzeba przyznać, że główny bohater (któremu ono głównie służy) ma swoje winne sympatie i antypatie, choć są one dość osobliwe. „Stefan wprost przepadał za upijaniem się winem. Gdy wkraczał w cudowność działu alkoholowego, napinał wszystkie mięśnie, błędnym wzrokiem wodził po półkach, udając, że się zastanawia, choć przecież chodziło mu głównie o to, żeby było czerwone, wytrawne i o niezbyt silnym owocowym posmaku. Żeby nie był to merlot, którego nienawidził, i żeby trzepnęło solidnie, żeby miało minimum dwanaście procent, a najlepiej czternaście”.
Kołtun chleje z upodobaniem cabernety, shirazy i malbeki, a jego głównym wrogiem jest merlot: „Nienawidził merlotów za ich owocowość, za ich podlizywanie się niskim gustom pijących, za to, że wszystkie kobiety, z którymi się spotykał i z którymi mu nie wyszło, zawsze zamawiały w kawiarni czy restauracji merlota. Gdy widział merlota na półce w sklepie, przechodził go zimny dreszcz, potem od razu nim wstrząsało i dostawał gęsiej skórki, merlot samym pojawieniem się w zasięgu wzroku powodował u niego odruch wymiotny. Merlota mógł wypić już tylko wtedy, kiedy nic nie czuł, a więc gdy miał w sobie co najmniej trzy, a może nawet i cztery butelki innego wina. (…) Albowiem przychodzi na człowieka pijącego stan upadku, gdy w desperacji kupuje on nawet merlota”.
A ja dodam: człowieka pijącego, jeśli przyjrzy się uważnie swemu piciu (czy nawet sposobowi, w jaki kupuje alkohol) może też najść autorefleksja. Alkohol bowiem diagnozuje nasz charakter i często jest lustrem, w którym możemy się przejrzeć. Sęk w tym, żeby na postać, którą tam zobaczymy można było popatrzeć bez lęku. Stefan Kołtun niestety tę możliwość utracił.
Krzysztof Varga, Masakra, Wielka Litera, Warszawa 2015, s. 542