Nowe wydanie Filozofii wina Hamvasa zawiera ciekawostkę, którą warto zauważyć: esej Rzecz o węgierskich winach znanego pisarza Sándora Máraiego
Hamvas, i Márai uprawiają winopisarstwo
Z żalem i pokorą wyznaję, że kiedy dwa lata temu Studio Emka opublikowało po raz drugi Filozofię wina, przeszedłem koło tego wydania obojętnie, ustawiając się w pozycji tego, który „już wie”, „oczywiście zna i uwielbia” oraz „rzecz jasna o tym napisał”. Zupełnie przeoczyłem fakt, iż wydawca na szczycie tego wielce smakowitego tortu umieścił wisienkę – wspomniany na wstępie esej.
Gdybym (jak się to często zdarza w złych snach) wrócił nagle do szkoły i nauczycielka spytałaby mnie, o czym jest ten tekst, prawdopodobnie nie potrafiłbym go streścić i usłyszałbym klasyczny wyrok: „siadaj, pała!”. Jak, z właściwą sobie mądrością, zauważył Marek Bieńczyk, Béla Hamvas – Filozofia wina, i Hamvas, i Márai uprawiają winopisarstwo, które dziś już nie bardzo byłoby możliwe. Dziś koneserzy przerzucają się informacjami o rodzaju gleby w winnicy, sposobie prowadzenia krzewów, czy wręcz danymi technicznymi, jak poziom kwasowości trunku, czy zawartość cukru resztkowego; ważne są notowania u Parkera i innych Wielkich Punktatorów. Gdzieś w tym wszystkim zagubił się Duch. Czytając Máraiego możemy wreszcie od tego wszystkiego odpocząć, zagłębić się w swobodną, impresyjną opowieść, w której przeplatają się uczucia, smaki, aromaty, obrazy, wspomnienia.
Wino nie znosi gadatliwości
Wielki węgierski pisarz przede wszystkim marzy: o własnej piwniczce z winem, o rozłożystym orzechu, o ławach i stołach koło niej. Pisze, że kiedy już będzie stary (podaje nawet dokładny wiek – „ponad 70 lat”) poświęci się leniwemu sączeniu wina oraz spotkaniom z przyjaciółmi: „Będziemy pili wino, patrząc na okolicę i ostrożnie ważąc słowa. Węgierskie słowa, które mają tyleż lat, co ten krajobraz. Bo wino nie znosi gadatliwości tak samo jak gadatliwy, łasy na wszelkie próżności świata gość nie znosi wina. Czekaniem na taką właśnie chwilę żyję i wszystko co czynię jest ledwie przygotowaniem na ten moment”.
Nie każdy będzie mógł przyjść na ten filozoficzny sympozjon: „Zaproszę gości, ale takich co to niespecjalnie lubią głośną muzykę, nie znają się na polityce i potrafią milczeć pod moim rozłożystym orzechem. Wszyscy już będziemy mieli swoje lata, i gospodarz, i goście. O literaturze padną słowa tylko wtedy, gdy co najmniej tysiącletnia, a o winie jeśli przynajmniej pięcioletnie. Nawet zemsty nie będziemy już chcieli i wręcz zapomnimy o tych, którym zamierzaliśmy wybaczyć”.
Piwniczka z winem według Sándora Máraiego
Samą piwniczkę Márai opisuje tak: „Pod jej omszałym sklepieniem znajdzie się dwadzieścia antałków. Na obłych klepkach beczek wypiszę kredą gatunki i roczniki win. (…) Piwnica będzie głęboka, latem stale chłodna. Będę w niej zawsze trzymał również coś pod wino. Powieszę na haku pęto pikantnej, paprykowanej kiełbasy, tej z Szopronu, od wędliniarza z jednej z uliczek podzamcza, który dla Austriaków własnoręcznie robi Landjägera [wołowo-wieprzowa, podwędzana i podsuszana, przyprawiana czerwonym winem kiełbasa o charakterystycznym prostokątnym przekroju – przyp. aut.]. No i szynkę też będę miał w swojej piwnicy. Słoik chrzanu również. I oczywiście potrzebne do wina instrumenty, rurki, lejki oraz zwany złodziejem szklany szpunt, którym wyciąga się wino z beczki.”
Woda mineralna niszczy charakter wina
Márai nie tylko snuje marzenia. W emocjonalny i osobisty sposób opisuje też kilka węgierskich trunków („Rizling jest absolutną oczywistością i niczym myślenie wiąże ludzkie sprawy w jeden głębszy sens. Pije się to wino tak, jakby z krewnymi się rozmawiało.”) i wspomina, jak kiedyś się ucztowało („Pint to uczciwa madziarska miara naszych praojców. Dobre półtora litra. Zacny Węgier, gdy już dobił męskiego wieku co wieczór wypijał do kolacji swój pint wina.”). Są tutaj także konkretne, wręcz techniczne uwagi o przyrządzaniu szprycera („Rzecz w tym, że każda, ale to każda woda mineralna żałośnie niszczy charakter wina, a od wody sodowej żadne z białych win, obojętnie czy to znad Balatonu, czy z Egeru, nie straci swego bukietu i smaku.”).
Ludziom potrzeba wina i trzeźwej głowy
Jest i ciekawa anegdota o tym, skąd wziął się termin wino stołowe: „Ta nazwa przylgnęła do tego wina [białego, lekkiego i łagodnego, łagodnie wytrawnego – przyp. aut.] za Franciszka Józefa. To on bowiem, jako pierwszy z węgierskich królów i austriackich cesarzy, nawet podczas poufnych obiadów, kazał stawiać przed każdym gościem karafkę z tym właśnie lekkim winem. Służba do każdego dania serwowała kolejne, starannie dobierane najlepsze gatunki z cesarskich piwnic, osobiście je rozlewała do coraz to nowych kielichów, ale każdy dostojny gość z tej swojej karafki mógł do woli nalewać i popijać w trakcie obiadu, a to pozostając przy nim, a to gustując w podawanym przez służbę, a to według uznania powracając do tego stołowego, jak mu tego podniebienie życzyło. Franc Josef, kiedy ten zwyczaj wprowadził, był młodym władcą i nie znał się jeszcze na winach, ale już wiedział czego ludziom potrzeba. „Wina i trzeźwej głowy.” Sam Sándor Márai również zdaje się to wiedzieć. „Cała mądrość, jaką Węgier nabył z wina i swego wykształcenia – pisze – sprowadza się w końcu do jednego: trzeba kochać życie i nie przejmować się wyrokami losu. Reszta jest próżnością, a nawet fałszem”.
A ja dodam: to piękne i chwalebne, że wydaje się takie stare, niemodne i ckliwe teksty o winie. Czytając je uświadamiamy sobie, że nie wolno bać się marzeń, emocji i uczuć. Nie wolno bać się ich odczuwać, nie wolno bać się o nich mówić, czytać, ani pisać. I to nie tylko wtedy, kiedy pijemy wino w cieniu rozłożystego orzecha.
Béla Hamvas, Filozofia Wina. Sándor Márai, Rzecz o węgierskich winach.
Tłum. i słowo wstępne: Tadeusz Olszański, posłowie: Tomasz Prange-Barczyński. Studio Emka, Warszawa 2013, s.165