Recenzje książek Wino i nie tylko

Tylko bez ciuciania, proszę!

Oczywiście, wiecie, co to ciucianie? Mówienie do dzieci z ogromną liczbą zdrobnień, celowym seplenieniem i kopniętymi słówkami w rodzaju „a ti, ti, ti”. Z tym obrzydliwym procederem kojarzą mi się niektóre filmy fabularne o winie – przesłodzone sceny, podkręcone w Photoshopie kolory i górnolotne slogany, to nic innego jak wdzięczące się do widza ciucianie. Dzisiaj polecę film, który jest od niego wolny – Wino na medal Randalla Millera.

Film jest oparty na faktach i to nie byle jakich – opowiada mianowicie, jak doszło do słynnej Degustacji Paryskiej. Przypomnijmy: 24 maja 1976 r. w Patio Bar paryskiego hotelu Intercontinental odbył się winiarski pojedynek Francja-USA. W szranki stanęły kalifornijskie cabernety sauvignon przeciwko bordeaux i kalifornijskie chardonnay przeciw białym burgundom. W obu kategoriach zwyciężyli Amerykanie: pierwsze miejsce wśród czerwonych zdobył cabernet S.L.V. ze Stag’s Leap, zrobiony przez winiarza polskiego pochodzenia, Warrena Winiarskiego; wśród białych – chardonnay z Chateau Montelena. Test był ślepy, a punktowali – dziś wydaje się to dość osobliwe – wyłącznie sędziowie francuscy: dziennikarze winiarscy, winiarze i restauratorzy.

Degustację zorganizował Steven Spurrier (w tej roli Alan Rickman), mieszkający w Paryżu angielski specjalista winiarski – i on to właśnie, wraz z „białym” zwycięzcą, szefem Chateau Montelena, Jimem Barrettem (Bill Pullman), jest tu głównym bohaterem.
Spurriera poznajemy jako właściciela podupadłego paryskiego sklepiku z winami połączonego ze szkółką degustacji – w oknach brud i pajęczyny, na półkach nuda (sama Francja, trochę chianti i niemieckich rieslingów), w interesie zastój, a jedynym stałym klientem (który zresztą pije za darmo) jest przyjaciel Stevena – właściciel biura podróży, obwieszony złotem Amerykanin z Milwaukee. Tenże namawia go do rewolucji i rewolucja się dokonuje: Angol czyści szyby i przyznaje: „Muszę wprowadzić pewne zmiany. Muszę zacząć sprzedawać wina”. Nowością, która przyciągnie klientów mają być wina kalifornijskie, które wówczas we Francji uważa się za coca-colę i tak też traktuje. Spurrier wyjeżdża do Ameryki i odwiedza winiarnie – w wielu jest zaskoczony jakością trunków. Namawia winiarzy do udziału w Degustacji Paryskiej i organizuje ją – finał znamy.

Zamiast ciuciania mamy w tym filmie uczciwie (oraz z dystansem i humorem) pokazany kawałek winiarskiego światka po tej i tamtej stronie Atlantyku – ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Spurrier to zamknięty na nowości snob, który uważa się za pasterza winiarskiego ludu i twierdzi, że twórca wielkich bordeaux, baron Rothschild maluje za pomocą winogron jak Gauguin za pomocą farb. O lepsze w nadęciu i snobizmie „pasterz” idzie z Francuzami – świetna jest scena, gdy na jakiejś ważnej degustacji złośliwie sadzają go tuż koło wejścia do kuchni, a jego stolik co chwila drży jak podczas trzęsienia ziemi, potrącany wahadłowymi drzwiami przez kelnerów.
Po stronie amerykańskiej jest oczywiście entuzjazm, świeżość i brak uprzedzeń oraz gotowość do porzucenia wszystkiego w imię marzeń – Jim, żeby założyć winiarnię, opuszcza ciepłą posadkę w kancelarii prawniczej, a kiedy staje na progu bankructwa, wraca do tejże kancelarii z podkulonym ogonem (wychodzi z niej zresztą natychmiast i to w nader efektowny sposób, a czemu – nie zdradzę, by nie pozbawiać was przyjemności obejrzenia jednej z najlepszych scen).

W Chateau Montelena Jim i jego syn Bo (Chris Pine) rozwiązują sporne kwestie merytoryczne (np. czy po raz kolejny ściągnąć chardonnay znad osadu) na ringu bokserskim urządzonym pod drzewem. W ich pracy dużo jest eksperymentów, ale mało rzetelnej wiedzy budowanej od pokoleń: kiedy w winnicy pojawia się praktykantka Sam i mówi, że chciałaby się nauczyć robić wino, Jim odpowiada: „my też!”. Młodziak Bo nie bardzo chce się czegokolwiek uczyć – ćwiczy kalifornijski luz i zalicza jedną laskę po drugiej (choć w końcu się ogarnie i – nomen omen – założy spodnie). Zamiast snobizmu Amerykanie uprawiają blagę – młodzi winiarze często zakładają się w miejscowej knajpie, że rozpoznają w ciemno sławne europejskie butelki (np. Cheval Blanc 1947) – i wygrywają inkasując 50 czy 100 dolarów – podchmieleni bywalcy nie wiedzą, że „znawcy” są w zmowie z barmanką.

Wreszcie – mimo tego całego entuzjazmu – Jankesi są strasznie zakompleksieni: „Wszyscy mają nas za bandę prostaków naśladujących Francuzów” – skarży się któryś z winiarzy. Dopiero europejski sukces przekonuje ich (i ich klientów), że warto docenić swoje. Coś nam to, Polakom, przypomina? Jeszcze jak! Może więc także z tego powodu warto Wino na medal obejrzeć: by się nauczyć, jak owe kompleksy i wady (tak narodowe, jak osobiste) przezwyciężyć działaniem. W stylu francuskim, angielskim, amerykańskim lub swoim własnym – wybór należy do was!

 

Wino na medal, reż. Randall Miller, USA 2008, 110 min.

Wybraliśmy dla Ciebie: