Umberto Eco zażartował kiedyś, że nasza coraz bardziej obrazkowa kultura niedługo z powrotem znajdzie się na etapie hieroglifów i zamiast pismem będzie się posługiwać piktogramami. Wine Folly to książka, która zdaje się ten trend potwierdzać. Przy czym wcale czytelnika (oglądacza?) nie wymóżdża, a wręcz przeciwnie – dostarcza mu wiedzy i estetycznych wrażeń.
Stworzyli ją Madeline Puckette i Justin Hammack, twórcy amerykańskiego portalu o winie Winefolly.com. Strona istnieje od czterech lat i ma wielu fanów, którzy cenią ją za dobrą jakość merytoryczną, komunikatywność i przystępność, a jej autorów za to, że zawsze ochoczo dyskutują z czytelnikami w komentarzach. Zaletą Winefolly są także świetne mapy regionów winiarskich i umiejętne wykorzystywanie infografiki – wiele informacji ma postać rysunków, schematów, wykresów, diagramów itp.
Książka, pomyślana jako samouczek winiarski dla początkujących, to nieodrodne dziecko portalu: jest napisana zrozumiale i prosto, ładna, przejrzysta i ma więcej ilustracji niż tekstu. Jeśli chodzi o treść, to mamy tu „zestaw obowiązkowy”: parę słów (czy raczej słów i obrazków) na temat technologii produkcji wina oraz jego degustacji, serwowania i łączenia z potrawami. Przedstawiono też najpopularniejsze w powszechnej świadomości regiony winiarskie i style win. Co do tego ostatniego, autorzy bazowali najpewniej na klasyfikacji Hugh Johnsona z 1983 r. Wina są podzielone na dziewięć kategorii (musujące, lekkie białe, dobrze zbudowane białe, aromatyczne białe, różowe, lekkie czerwone, klasyczne czerwone, potężne czerwone i deserowe; Johnson wydziela jeszcze wzmacniane, które tu – niezbyt szczęśliwie – włączono do deserowych, zapominając, że np. sherry jest w większości wytrawne). W każdej z kategorii wina są pogrupowane według szczepów lub stylów (np. kupaż bordoski, rodański itd.).
Oprócz informacji, które po prostu przyswoić należy, w Wine Folly znajdziemy sporo przydatnych drobiazgów (np. zapis wymowy winnych szczepów) i ciekawostek. Np. taką: „Jeśli każdego wieczoru przez całe dorosłe życie raczysz się jednym kieliszkiem wina, to w sumie wypijesz ponad 4000 butelek”. Są też ćwiczenia praktyczne („Przyrównaj różnicę między winami lekkimi i pełnymi do różnicy między mlekiem odtłuszczonym i pełnotłustym”) oraz nietuzinkowe porady, jak np. ta, żeby zawleczkę koszyczka od szampana odkręcić ni mniej, ni więcej, tylko sześciokrotnie, bo akurat tak długi jest drut (wiedzieliście?).
Amerykanie mają hyzia na punkcie zdrowia i dietetyki, więc nie mogło zabraknąć michałków i z tej dziedziny. Tak więc: „Standardowy kieliszek to 150 ml. Amerykański Narodowy Instytut Raka zaleca, by kobiety piły nie więcej niż standardowy kieliszek wina dziennie, a mężczyźni nie więcej niż dwa”. Pouczająca jest również skala kaloryczna wina, na której wyobrażono zależność między procentami, a kaloriami. Dla przykładu, kieliszek (150 ml) wytrawnego wina o mocy 10% (czyli np. codziennego taniego rieslinga) ma 105 kcal (tyle, co mały banan), a wina o mocy 15% (czyli np. potężnego douro) już 180 kcal. Jeśli myślicie, że taka wiedza do niczego wam się nie przyda, przemyślcie to jeszcze raz (zwracam się zwłaszcza do facetów): całkiem niedawno dokładnie o to zapytała mnie pewna piękna zielonooka panna i gdybym przeczytał Wine Folly wcześniej, mógłbym zrobić wrażenie rzucając liczbami. A tak – wydukałem tylko, że owszem, im wino mocniejsze, tym bardziej kaloryczne, okraszając to tymi wszystkimi „eee…”, „no wiesz” i „w zasadzie”. Jeśli chodzi o formę tej książki, przypomina mi się powiedzonko Franka Zappy, że pisać o muzyce, to jak tańczyć o architekturze. O obrazkach tak samo, ale spróbuję.
Ilustracji jest całe mnóstwo: termometry, butelki w niezliczonej ilości, dekantery, korkociągi, kieliszki, urządzenia do produkcji wina – wszystko, o czym tylko moglibyście pomyśleć, zostało narysowane i podpisane – nawet frytki jako zagryzka do muscadeta. Mapy regionów winiarskich są nie tylko ładne, lecz przede wszystkim czyste i czytelne, doskonale łączą szczegółowość z przejrzystością – co wcale nie tak powszechne, nawet w drogich i prestiżowych albumowych publikacjach. Świetny (i prosty zarazem) jest podział na mapy ogólne (cały kraj na jednej stronie, zaznaczone wszystkie regiony) i szczegółowe (np. Bordeaux). Nie ma drażniących „kawałków” w rodzaju „Francja południowa”, nie ma też takich, które zajmują całą rozkładówkę i których czytanie przeważnie jest niewygodne. Podkłady kartograficzne są nader oszczędne – bez małych miejscowości, gór, lasów itp. atrakcji powodujących ocząpląs. Zaznaczono za to – znów bardzo słusznie – podział administracyjny państw. Przy wszystkich regionach widnieje lista reprezentatywnych dla nich szczepów.
Każda z rozkładówek głównego działu – Style wina – przypomina ekran ułożonego poziomo tabletu i zawiera kilkanaście piktogramów z podpisami – rysunki tak dobrze udają dotykowe ikony, że ma się ochotę stuknąć w nie palcem, aby rozwinąć menu. Wśród informacji o stylu wina/szczepie są m.in. Możliwe aromaty i smaki oraz Miejsce uprawy (diagramy kołowe, ten drugi z procentowym podziałem na kraje wg wielkości upraw). Jest także Profil: pięć cech wina – owoce, budowa, wytrawność, kwasowość i alkohol – których intensywność ukazano za pomocą kolorowych kropek – od jednej do pięciu. Są Aromaty dominujące zaopatrzone w gustowne rysuneczki owoców, ziół, przypraw etc. – tak samo zilustrowano skalę ukazującą, jaką dane wino zmienia się w zależności od klimatu lub rocznika (ciepły/zimny). Mamy też Jakość (wyjaśnienie systemu apelacyjnego), Typowe style (o tym, jakie cechy winiarz może nadać winu z określonego szczepu/w obrębie określonej konwencji). Mamy wreszcie informacje o temperaturze serwowania, potencjale starzenia, połączeniach kulinarnych (składniki potencjalnie pasującej potrawy znów narysowane), a także – co istotne, a często pomijane – o tym, ile trzeba wydać na przyzwoitą butelkę (np. grüner veltliner ma oznaczenie $$$, czyli 40-50 zł).
Wine Folly rzecz jasna nie jest wcieloną doskonałością. Tu i ówdzie można się z autorami kłócić, choćby o dobór stylów win i regionów (dość wspomnieć, że wśród win słodkich nie ma tokaju, a wśród regionów – w ogóle Węgier; jest za to Austria, która produkuje mniej wina, za to ma lepszy marketing).
Merytoryka polskiego przekładu jest bardzo dobra. Książkę tłumaczyła Agnieszka Wojtowicz-Jach, od lat zajmująca się marketingiem wina i organizacją poświęconych mu imprez; konsultowali: mój redakcyjny kolega z Magazynu Wino Andrzej Daszkiewicz i Tomasz Kolecki – wiceprezydent Stowarzyszenia Sommelierów Polskich. Jeśli będzie drugie wydanie, poproszę tylko o baczniejszą redakcję językową i korektę – oprócz zwykłych literówek zdarzają się bowiem i grubsze kiksy. Np. na str. 191, na mapie Bordeaux, pozostawiono angielskie nazwy rzek (Dordogne River i Garonne River). Na str. 28 mamy wina „lekko czerwone” i „średnio czerwone” (zamiast „lekkie czerwone” i „średnio zbudowane czerwone”), a na 158 (strona tytułowa działu!) – „sauternais” zamiast „sauternes”. Cóż, jak to ktoś mądry powiedział, „sztuka bez błędów byłaby nieludzka”. A że Wine Folly jest dziełem sztuki w dziedzinie winnej edukacji – nie mam najmniejszych wątpliwości.
Madeline Puckette, Justin Hammack, Wino. Praktyczny poradnik Wine Folly, tłum. Agnieszka Wojtowicz-Jach, Dream Books, Warszawa 2016, s. 230