Wielokrotnie narzekałem w tym miejscu na nudę wiejącą z winiarskich samouczków i z radością prezentowałem chwalebne wyjątki. Oto następny – Leksykon win Sławomira Chrzczonowicza.
Sławka poznałem wieki temu, a dokładnie około 2005 roku, kiedy zaczynałem pisać o alkoholach. Od tego czasu spotykaliśmy się na rozmaitych wyjazdach, degustacjach i festiwalach. Pamiętam jak raz zajrzałem na jakiś stołeczny festiwal (bodaj rieslinga) – tylko na chwilę, bo oprócz pisania miałem też liczne obowiązki redaktorskie, a właśnie oddawaliśmy do druku kolejny numer miesięcznika Kuchnia. Niestety (albo i stety) spotkałem Chrzczonowicza. Sławek jest miłośnikiem i znawcą wszelkich win świata, osobliwie jednak francuskich, a już zwłaszcza alzackich. Zaraz więc odpytał mnie, czy piłem już to, tamto, owamto i siamto, czy próbowałem tego i co sądzę o… Na moje nieśmiałe piski, że właściwie to już wychodzę, bo mam pilną robotę, Mistrz odparł, że jeśli nie degustowałem win X, Y oraz Z, to po prostu nie mam prawa opuścić posterunku. Niemal siłą zostałem doprowadzony do jakiegoś stoiska, zaczęło się nalewanie, tłumaczenie, co i jak, i potoczysta opowieść o terroir, technikach winifikacji oraz alzackich winiarzach tudzież ich rodzinach i psach. Do redakcji dotarłem mocno po południu i (choć wypluwałem) – niezbyt świeży. Nie muszę dodawać, że – oględnie rzecz ujmując – naczelna nie powitała mnie owacją na stojąco.
Podaję tę anegdotę nie bez przyczyny. Zawsze podziwiałem nie tylko imponującą Sławkową wiedzę, lecz także umiejętność dzielenia się nią: zero zadęcia, zero wyższości, zero nudy; po prostu kumpel, który ze swadą mówi o winie i odpowiada na najgłupsze pytania, a także rekomenduje konkretne butelki w cenie, która nam odpowiada. Świetnie, że jego Leksykon win został napisany wedle starej i dobrej zasady „pisz tak jak mówisz” – dało to znakomity rezultat i pozwoliło owe najlepsze cechy Chrzczonowicza wykorzystać: ta książka to właśnie jakby przyjacielska pogawędka przy winie i o winie – luźna, a jednak pełna treści.
Układ Leksykonu jest geograficzny. Występują w nim 43 państwa plus kraje Maghrebu potraktowane zbiorczo jako jeden region. Oprócz oczywistości ze Starego i Nowego Świata, są też miejsca mało u nas popularne (choć dość bliskie geograficznie) jak Macedonia, Czarnogóra i Serbia, czy choćby nasz bezpośredni sąsiad – Słowacja. Jest też zupełna egzotyka – Chiny, Japonia, Peru; jest wreszcie Polska. Każdy kraj omówiono wg regionów – czasem wyodrębnionych graficznie, czasem nie, zależnie od ich wielkości i znaczenia.
Poza tym tego możemy poczytać o historii wina, jego produkcji i degustacji, a nawet o tym, w jakiego rodzaju sklepach je kupować (polecane są hipermarkety i sklepy specjalistyczne, odradzane sklepiki osiedlowe i sprzedaż bezpośrednia, polegająca często na ściemie i trikach psychologicznych stosowanych przez handlowców). Mamy też notki o 12 najważniejszych wg autora szczepach i słówko o wadach wina, jak utlenienie, korkowość czy obecność diacetylu. Zaletą książki są rekomendacje konkretnych butelek – szkoda tylko, że nie ma przy nich (przynajmniej orientacyjnych) cen i że tytuły przy notkach są mało precyzyjne (np. na str. 45 – samo „Châteauneuf-du-Pape”, bez producenta, rocznika itp.). Dobrym pomysłem są również podpisy do zdjęć ilustrujących winiarskie krajobrazy, czy czynności – np. z tego na str. 24 dowiadujemy się, że na sąsiedniej stronie przedstawiono „Pigeage, czyli zatapianie kożucha formującego się na powierzchni fermentującego wina” – podpisywanie zdjęć ma wielki walor edukacyjny, zwłaszcza dla mniej zaawansowanych czytelników – a wielu wydawców zdaje się o tym zapominać.
Chrzczonowicz nie byłby sobą, gdyby opowiadając nie sprzedał paru ciekawostek. Nabywamy wiedzy o tym, że sadzonki do odradzających się polskich winnic sprowadzano głównie z Mołdawii, etykiety na naczyniach z winem (rocznik, podpis wytwórcy, lokalizacja winnicy) stosowano już w Egipcie za panowania Tutenchamona, a znany (i niejednokrotnie wielbiony) na całym świecie merlot aż do XIX w. występował tylko w Bordeaux pod nazwą crabutet i był tam uważany za mało istotny szczep drugiej kategorii.
Chętnie poprzestałbym na pochwałach, ale niestety nie mogę. Wadą Leksykonu jest występująca w niektórych miejscach nieświeżość. Książka ukazała się po raz pierwszy w 2012 r., ale jako rok wydania niniejszej, nowej edycji figuruje rok 2016. A skoro tak, to parę rzeczy warto było i należało uaktualnić. Dotyczy to danych statystycznych (np. te na str. 78 dotyczące poziomu sprzedaży win włoskich są z 1999 r.), roczników w rekomendacjach butelek (rzadko te roczniki występują, ale jednak) oraz niektórych regionów, zwłaszcza tych dynamicznie się rozwijających: Rumunia to już nie tylko Prince Ştirbey (z całym szacunkiem dla tego znakomitego winiarza), a Polska – nie tylko Myśliwiec, Płochoccy, Szpak i Jaworek (z szacunkiem j.w.). Wszystko inne jest bez zarzutu: jak słusznie stwierdził we wstępie Marek Bieńczyk, porównując winną edukację do nauki poruszania się samochodem w obcej metropolii, „z książką Sławka jazda będzie bezpieczna”.
Sławomir Chrzczonowicz, Leksykon win, Firma Księgarska Olesiejuk, Warszawa 2016, s. 260