Recenzje książek

Krople całkiem smaczne

Jakiś czas temu pisałem tu o Podróżach z kwasem, garbnikiem i słodyczą, których autorami są Artur Paszczak, Maciej Mizerka i Tomasz Kaźmierowski. Dziś zachęcam was do lektury solowej książki tego ostatniego.

Lubię wstępy wydawców (coraz są rzadsze, niestety), bo – jeśli dobre – wyręczają recenzenta w prezentacji autora i jego dzieła. Tak właśnie jest w tym przypadku, więc ograniczę się do cytatu: „Przekazujemy Państwu wybór tekstów Tomasza Kaźmierowskiego, których większą część opublikował jako felietony w ciągu ostatnich dwóch lat [w Publicrelations.pl oraz Do Rzeczy – przyp. ŁK]. Czasem to krótkie, lekkie notki i relacje, innym razem bardziej szczegółowe opisy ludzi, miejsc i wina. Zdarzają się też utwory zbliżone do eseju, często przesycone spostrzeżeniami historycznymi, kulturowymi, społecznymi, podróżniczymi i – nieodmiennie – enologicznymi. Bogaty, nierzadko dowcipny język pozwala w tych krótkich tekstach szybko, choć z przygodami, przejść do meritum podanego czasem z nieoczekiwanym twistem. Wino niekoniecznie płynie u podstaw każdego tekstu, ale – jak mawiał W.C. Fields – Gotuję z winem, czasami nawet dolewam je do potrawy!”.
Trafnie napisane.

Co mogę dodać od siebie? Przede wszystkim to, że Winnik podoba mi się bardziej niźli Podróże, w których (choć były dobre) zdarzały się (rzadko, ale jednak) dłużyzny, nudzizny i mielizny. Tu tego nie ma – wszystko jest lekkie, dynamiczne, pomysłowe i (miejscami) dowcipne. Może to jeszcze nie poziom indywidualności, odkrywczości i językowej maestrii Hamvasa, czy Bieńczyka (w którego autor – zdaje się – jest zapatrzony, i słusznie), ale czyta się przyjemnie i gładko.

Winnik jest pełen ciekawostek z różnych dziedzin, głównie historii (zwłaszcza militarnej), sztuki (zwłaszcza sakralnej), a wreszcie winiarstwa; są też dykteryjki na styku rozmaitych dyscyplin, które lubię najbardziej. Choćby ta o czarnym kogucie. Wszyscy znamy godło Consorzio del Vino Chianti Classico z tym dumnym ptaszyskiem, ale czy wiemy skąd owo ptaszysko się wzięło? Kaźmierowski spieszy z wyjaśnieniem: „W XIV wieku częste walki tych dwóch bogatych miast [Florencji i Sieny] o pograniczne terytoria doprowadziły mieszkańców do wniosku, że trzeba coś z tym zrobić. Umówili się, że spór rozstrzygnie niezwykły wyścig rycerzy – wierzchem, rzecz jasna. O porannym pianiu koguta rycerze mieli ruszyć, każdy ze swojego miasta w kierunku miasta przeciwnika. W miejscu ich spotkania miała przebiegać granica. Przebiegli Florentyńczycy głodzili swojego czarnego koguta, który, zamiast o poranku, zapiał jeszcze w nocy, przez co jeździec z Florencji wyruszył dużo wcześniej niż ten z poczciwej Sieny. Spotkanie nastąpiło pod Fonterutoli, blisko 50 km od Florencji i tylko 20 km do Sieny. Florencji przypadły, między innymi, Radda, Castellina i Gaiole, które niedługo potem zawiązały Ligę Chianti, a jej godłem oczywiście został czarny kogut (gallo nero).

Oprócz rzeczonych ciekawostek trafiają się i turystyczne informacje sensu stricto. Na przykład o tym, że w piemonckiej wiosce La Morra, w ostatni weekend sierpnia odbywa się Mangialonga („długie jedzenie”): „To nic innego, jak przemarsz lokalnymi winnicami przez kolejne »stacje«, przy których serwuje się lokalne potrawy i wino. Na każdej ze stacji uczestnik raczony jest talerzem jedzenia (na pierwszej podają wędliny; na drugiej – makaron lub pierożki; na trzeciej – mięso; na czwartej – sery i na koniec deser) i dowolną ilością wina w wielkim wyborze. Do przystawek polewają dolcetto, młode, lekkie, nieskomplikowane, do makaronów dają barberę – te wina są po prostu świetne bez wyjątku. Do mięs najbardziej pasują te najpoważniejsze – głównie barolo – to w końcu impreza La Morry, miasteczka w apelacji Barolo. Mangialonga kończy się w tym samym miejscu, z którego się zaczyna – na ryneczku w La Morra – kieliszkiem orzeźwiającego moscato d’Asti i czekoladowymi truflami (lamoresi) z barolo, rumem lub grappą. Pyszności!”.

Felietonista nie byłby felietonistą, gdyby brakowało mu złośliwości i satyrycznego zacięcia. Kaźmierowskiemu nie brakuje. O! Primitivo! to kapitalny opis posiadówki w modnej stołecznej knajpie na Mokotowskiej (niektórzy pewnie łatwo domyślą się, jakiej). Autor pije i smoltokuje z pozarządowcami, którzy krytykują ostatnią powieść Houellebecqa (tę o wyznaniowej islamskiej Francji), no i różne wina przy okazji (węgierskie i austriackie – bo „nikt ich nie zna”, vinho verde („za młode i zbyt zielonkawe”), wychwalają za to primitivo, zachwycając się, że jest „w klimacie Nienasyconych”, „zajebiście robotnicze” oraz – uwaga, uwaga! – „nieoczywiste”. Jedna z pań, wybierająca się na jakąś konferencję do Tokaju (!) stwierdza, że „koniecznie trzeba tam znaleźć knajpę z tym winem”. Od wina (i nierozumienia jego tożsamości) Kaźmierowski płynnie przechodzi do nierozumienia tożsamości Europy, snując rozważania o współczesnych utopistach chcących „pokojowego, niekontrolowanego, bezkonfliktowego przyjęcia [do niej] dziesiątków milionów muzułmanów”. I nawołuje: „Jeśli już Europa, pierwszy raz od szesnastu stuleci, ma (chcąc nie chcąc) tych ludzi wchłaniać, to niech to robi w takim tempie, które pozwoli ich zasymilować, i to w taki sposób, który zapewni, iż gros z nich zaakceptuje nasz porządek społeczny i normy kulturowe. Inaczej sama padnie z niestrawności i nie pomoże już nikomu”. Podoba mi się ta zbitka: ludzie upici ideą pozbawionego kontroli totalnego multi-kulti i jednocześnie upici pozbawionym tożsamości primitivo – a że ono potrafi upijać szybko i skutecznie, dobrze wiem, przymuszony bowiem byłem wielokrotnie do jego przyjmowania w towarzystwie. Nasz autor bohatersko odmawia jego spożycia, kontratakując Egri Bikavérem Merengő od St. Andrei. Co wzruszyło mnie w dwójnasób: raz że odwaga, a dwa – wspomnienie, jak to parę ładnych lat temu, po szachowym pojedynku z pewną uroczą panną siedziałem samotnie (ona już oczywiście niestety musiała lecieć) w nieodżałowanym Korkociągu (Warszawa, Emilii Plater) nad opustoszałą szachownicą i równie opustoszałym kieliszkiem po kadarce, także od St. Andrei; i nie przeszkadzało mi wcale, że ten kieliszek (który raz po raz wąchałem) jest pusty, ani nawet to, że ona poszła – nostalgia to przecież piękna rzecz.
Podobnie jak pisarstwo, które potrafi wywoływać emocje.

PS Jak w Podróżach, tak i tu autorowi towarzyszy Maciej Mizerka – tym razem w roli nadwornego kucharza. Receptury, które podaje, zgrabnie łączy z opisami włoskich zabytków i galerii sztuki. Oto jeden prościutki przepis, który mnie zachwycił (wypróbowałem!):

Spaghetti z rukolą i cytryną

Gotujemy makaron. W tym czasie mieszamy pół szklanki oliwy z sokiem z jednej cytryny i otartą skórką z tejże. Płuczemy rukolę i osuszamy. Łączymy ugotowany makaron ze wszystkimi składnikami. Posypujemy parmezanem. Danie gotowe w 8 minut! Popijamy jakimś białaskiem, może być apulijskie Erbaceo Colli della Murgia.

Tomasz Kaźmierowski, Winnik – krople z podróży, No ART, Warszawa 2017, s. 239

 

Wybraliśmy dla Ciebie: