Podróże z winem

Mistrzowie świata i okolic

Winiarnia Fukierów na Rynku Starego Miasta w Warszawie przez niemal półtora wieku była jednym z najsłynniejszych i najchętniej odwiedzanych tego typu miejsc na kuli ziemskiej. Kres położyła mu II wojna światowa. Na szczęście pamięć o nim ocalała – m.in. w pięknych Wspomnieniach staromiejskich Henryka Marii Fukiera.

Historia rodu Fukierów sięga czasów, w których to ludzie zza granicy przybywali do Polski, aby tu się bogacić i robić interesy, a więc – sarkastycznie mówiąc – czasów bardzo dawnych i nie bardzo chcących powrócić. Fukierowie pochodzili z Bawarii, a dokładnie z Augsburga i jego najbliższych okolic. Zajmowali się tkactwem i sprzedażą sukna, od końca XV w. mieli także na Węgrzech kopalnie miedzi, którą handlowali w całej Europie, m.in. do spółki z krakowską rodziną Turzonów. Trudnili się też bankierstwem i konwojowaniem pieniędzy – m.in. pobierali w całej Polsce świętopietrze i dostarczali go do Rzymu.

Protoplasta polskiej gałęzi rodziny, Georg (Jerzy) Fukier (w dokumentach jako Focker) przybył do Warszawy z Norymbergi na początku XVI w. Był kupcem, czym dokładnie handlował autor Wspomnień nie pisze, można jednak przypuszczać, że specjalizował się w tym samym, co reszta rodziny – z książki dowiadujemy się, że – z dużą dozą prawdopodobieństwa – to właśnie on w roku 1522 wypłacił królowi Zygmuntowi Staremu 14 tys. 411 dukatów w złocie – był to transfer ostatniej raty wiana królowej Bony od jej matki, księżnej Mediolanu i Bari, Izabeli Aragońskiej. Interesy z dworem dały Fukierom okazję do lobbingu – ponoć namawiali króla, by przeniósł stolicę do Warszawy, argumentując, że jest bliżej morza, a więc ma lepszą łączność ze światem niż Kraków.

Wino pojawia się na dobre w biznesie Fukierów pod koniec XVIII w. Od roku 1788 pradziadek Henryka Marii, Florian praktykuje u właściciela stołecznego składu win Floriana Kilianiego. Gdy ten umiera, młody kupiec żeni się z jego bratanicą Wiktorią, a w roku 1805 nabywa jego firmę wraz z piwnicami; w 1810 kupuje od Jakuba Rabe całą kamienicę przy Rynku, w której lokal się mieści i będzie się mieścił aż do wybuchu II wojny światowej. Ów gmach pod nr 27 pochodzi z połowy XVI w. – zbudował go kupiec winny Jerzy Korb. Istniejące już za jego czasów piwnice w 1849 r. połączono z piwnicami dwóch sąsiednich budynków – pod numerami 29 oraz 31 (Kamienica Książąt Mazowieckich).

Florian Fukier wniósł do spółki trochę starych win z początku XVII w. – wg autora książki – być może odziedziczył je po swym pradziadku Michale. Michał, wnuk inicjatora polskiej linii, Jana, handlował głównie tekstyliami, ale też trochę towarami zamorskimi i winem; firmę założył w 1610, dlatego też w niektórych źródłach ten rok figuruje jako data powstania winiarni. Florian kontynuował kolekcjonowanie starych win, głównie tokajów. Zbierał też unikatowe polskie miody pitne – dereniaki, maliniaki, wiśniaki i jarzębiaki, a także lipcowe i akacjowe. Słynął z poczucia humoru – na marginesach ksiąg handlowych zapisywał dowcipne uwagi o klientach, m.in. tych, którzy z różnych przyczyn byli firmie dłużni. Na przykład: „»Imć pan rotmistrz X, różnymi czasy wina wypiwszy – a lubił kompanię i lepszą butelkę węgrzyna – pozostał dłużen na ogólną sumę złotych polskich… Doszło do mej wiadomości, iż zginął śmiercią chwalebną, żołnierską, pod Lipskiem. Dług trzeba darować«.

Na marginesie dopisano: »Requiescat in pace, a ja na handlu tracę«”. Gabriel Kurczewski, historyk, znawca tokaju i autor poświęconego mu blogu Blisko Tokaju, który dotarł do oryginalnych dokumentów, podaje, że w tym akurat miejscu był inny wpis („Zginął pod Lipskiem i zginął razem dług. Requiescat.”), zaś cytowany wierszyk pojawia się kilkakrotnie w innych miejscach.
Po Florianie firmę prowadził jego syn, Teofil Florian, a po nim Henryk, ojciec Henryka Marii; wreszcie, w roku 1907 objął ją autor Wspomnień. Mimo że miał dopiero 21 lat, był dobrze przygotowany – oprócz wiedzy przekazanej przez ojca miał tę zdobytą na praktykach w winnicach francuskich i węgierskich.

Henryk Maria Fukier sprawował pieczę nad bajkowym skarbem: „Największą chlubą firmy są prastare, wypielęgnowane, przez cały czas jej istnienia odkładane tokaje. Ta kolekcja przedstawia się imponująco: najstarsze, z roku 1606 – jak widzimy z ksiąg inwentarzowych – przechowywane są w ilości około trzystu butelek; po półwiekowej przerwie następują wina z lat 1654 i 1682. Ogółem XVII wiek reprezentowany jest w piwnicach przez prawie tysiąc butelek-antyków różnych wielkości i różnych fasonów. Następnie idą wina z XVIII wieku – lata 1727-1764 – słynne z dobroci; niektóre z nich w gąsiorach rozlane. Dalej rok 1786. Sam Florian Fukier odkłada również większe partie win dla swych wnuków i prawnuków; są to wybitne roczniki: 1811 zwany kometowym oraz 1834. Teofil Fukier odkłada zapas win z pamiętnego roku 1848 (Wiosna Ludów) oraz ze słynnych z urodzaju lat 1866 i 1880.
Wszystkie te prastare tokaje stanowią tedy rzadki zbiór, chlubę naszej firmy, a od XIX wieku najstarszą kolekcję na świecie. Przetrwały do 1939 roku w ilości pięciu tysięcy pięciuset butelek – wszystkie powyżej stu lat mające, w butelkach omszałych, zrośniętych, przechowywane w oddzielnej piwnicy zwanej skarbczykiem lub piwnicą Hetmańską”.

Sam Henryk Maria rodzinny zestaw unikatów skrupulatnie uzupełnia, kupując wina na Węgrzech, a także – jeśli jest okazja – z prywatnych polskich piwnic, głównie szlachty i arystokracji: Zamoyskich, Lubomirskich, Potockich czy Franciszka Poletyłły.
Niektóre z tych eksponatów wędrowały jako prezenty na królewskie dwory. W 1764 r. Antoni Fukier podarował tokaje z rocznika 1606 na koronację Stanisława Augusta Poniatowskiego, w 1867 Teofil Fukier wysłał wina (nie wiadomo jakie) na koronację Franciszek Józefa I; Henryk Maria Fukier w 1916 obdarował koronowanego w Budapeszcie na króla Węgier Karola Habsburga I trzema flaszkami tokaju, również z rocznika 1606. Jak wspomina, przepróbował w tym celu siedem butelek, z których wybrał trzy – w świetnej kondycji smakowo-aromatycznej; jest to jedno z niewielu bezpośrednich świadectw tego, że najwyższej klasy słodkie tokaje są praktycznie nieśmiertelne. Ostatnim zdarzeniem z tego cyklu, tym razem tragikomicznym w kontekście sytuacji społeczno-politycznej, było listowne pytanie dworu angielskiego o możliwość zakupu czegoś wyjątkowego na ślub księżniczki Elżbiety (obecnie królowej Elżbiety II) z księciem Filipem, który odbył się 20 listopada 1948.

Trunki przeznaczone do starzenia troskliwie pielęgnowano. Kiedy eksperci uznali, że wino odstało już swoje w beczce, klarowano je, przepuszczając przez płócienne worki (ówcześni producenci nie zawracali sobie tym głowy) i rozlewano do butelek: „Przeznaczone na odstarzenie tokaje przez długie lata przykorkowane są jedynie do połowy spiczastym korkiem, aby nabierały bukietu. Lakuje się je dopiero w ostatniej fazie dojrzałej starości”. Podczas tych zabiegów działy się czasem rzeczy niezwykłe: „Przy pielęgnowaniu w piwnicach wina węgierskiego zauważono rzecz osobliwą; otóż wino w beczkach zaczyna się burzyć w tym samym czasie, gdy jego rodzime winnice zaczynają kwitnąć. Wina te, wywiezione daleko poza swoją ojczyznę, przez kilka lat zachowują kontakt z rodzimą łozą winną”. Aby rzecz sprawdzić dokładnie, Henryk Maria przeprowadził eksperyment. Zakupił w Erdőbénye partię wyjątkowo czystego tokaju i umówił się z pracującym w winnicy znajomym, że gdy tylko winorośl zakwitnie, ów natychmiast wyśle do niego depeszę; on także miał zatelegrafować do winnicy, gdy tylko tokaj zacznie się burzyć. Na początku czerwca, jednego dnia i niemal w jednej chwili obaj panowie nadali telegramy: „Dziś erdőbénye zaczęło robić – Henryk”, „Dziś erdőbénye zakwitło – Marian”. Jako żywo przypomina to współczesne teorie i eksperymenty dotyczące „pamięci wody”, spopularyzowane przez takich badaczy jak Jacques Benveniste czy Masaru Emoto.

Oprócz rzeczy i zdarzeń jedynych w swoim rodzaju, u Fukierów u Fukierów były też normalne wina i normalne życie. Do dyspozycji klientów pozostawały rozliczne napitki codzienne (jak pisał Fukier „bieżące”) – węgierskie, francuskie, hiszpańskie, włoskie i reńskie, w najrozmaitszym wieku i cenie. Raczyli się nimi zarówno możni tego świata (w winiarni regularnie bywali Żeromski, Kasprowicz, Staff, Makuszyński, Paderewski, odwiedzili ją też Douglas Fairbanks wraz z małżonką Mary Pickford oraz Tomasz Mann), jak i zwyklejsi pijacze – rzemieślnicy, urzędnicy, nauczyciele. Dla niektórych lokal przy Rynku stał się wręcz drugim domem. Na przykład pewien starszawy dżentelmen pokrzepiał się u Fukiera kolejnymi gąsiorkami, podczas gdy jego żona rodziła; los chciał, że trafiły mu się trojaczki – pojawianie się na świecie kolejnych potomków co jakiś czas anonsowała wpadająca do lokalu jak bomba zaaferowana służąca – szczęśliwy ojciec opuścił stanowisko dopiero za trzecim razem.

Idylla (o czym autor Wspomnień nie pisze) skończyła się w czerwcu 1927 r. Ogłoszono upadłość firmy, wina i prawdopodobnie też kamienicę przejął Edward Krzemiński. Dlaczego tak się stało, nie wiadomo: może zawinił kryzys w branży, o którym donosiła ówczesna prasa, przypuszcza się też, że Henryk Maria wdał się w jakieś niejasne machinacje walutowe, albo po prostu przeinwestował, za mało sprzedając, a za dużo kupując do kolekcji. Czy stary właściciel miał jakikolwiek wpływ na późniejszą działalność firmy (którą wskutek układu z wierzycielami „sanowano”, czyli podniesiono z upadłości) też nie wiadomo. Raczej nie: skoro w roku 1930 Krzemiński podał go do sądu, stawiając zarzut odmowy sprzedaży kamienicy wbrew wcześniejszej umowie oraz nieujawnienia części długów (Fukiera uniewinniono) to widać panowie nie byli w najlepszej komitywie.
Równie niejasne są losy legendarnej kolekcji. Wersja romantyczna zakłada, że po zrabowaniu przez hitlerowców została gdzieś ukryta, jak Bursztynowa Komnata czy Złoty Pociąg i czeka na swego Pana Samochodzika, który ją odkryje ku chwale własnej oraz ojczyzny. Pokłosiem tej wersji była krążąca kilka lat temu plotka, że wina odbili Rosjanie, a radzieccy dygnitarze wypili je z dygnitarzami alianckimi podczas wielkiej fety z okazji zwycięstwa, zorganizowanej w 1945 czy 46 roku na Krymie.

Rzeczywistość może być bardziej prozaiczna. Z przedwojennej prasy wynika, że w latach 1932, 1935 i 1939 miały się odbyć licytacje fukierowskich skarbów. Czy się odbyły oraz co i komu ewentualnie wtedy sprzedano – nie wiemy. Gazety pisały też o sprzedaży (zależnie od źródła – planowanej bądź zrealizowanej) nawet całego zbioru do USA. Co tak naprawdę wywieźli Niemcy w październiku’39 zapewne nigdy się więc nie dowiemy. Jedynym jak dotąd potwierdzonym tropem jest opowieść Kordiana Tarasiewicza, właściciela stołecznej palarni kawy Pluton. W roku 1940 r. kupił on od warszawskiego urzędu skarbowego około 400 butelek zajętych firmie „T. Fukier” na poczet jakichś należności – kilka z nich pochodziło „z czasów Jana Sobieskiego”. Tarasiewicz spotkał się z Henrykiem Marią, który potwierdził autentyczność flaszek i pomógł je posegregować, a w niektórych wymienił korki. Mniej więcej połowa tych win przetrwała powstanie, a około 100 wyjechało szczęśliwie z Warszawy – reszta potłukła się podczas transportu i poszła na łapówki. Po wojnie te sto butelek zostało wypitych i rozdanych przyjaciołom oraz rodzinie – jest to informacja z pierwszej ręki, którą od Kordiana Tarasiewicza uzyskał wspomniany już Gabriel Kurczewski.
Reszta jest milczeniem. Legenda skarbu Fukierów wciąż trwa.

Henryk M. Fukier, Wspomnienia staromiejskie, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1973, s. 160

bliskotokaju.pl

Wybraliśmy dla Ciebie: