Krzysztof Kolumb jak niemal wszyscy w swoich czasach był miłośnikiem wina i wino było wpisane niejako w jego codzienność. Abstrahując od celu podróży, który z wyznaczonych Indii przemienił się w odkrycie Nowego Świata, czy też hipotez, mniej lub bardziej potwierdzonych, dotyczących pierwszych „odkrywców” Ameryki (Wikingowie, a może już Fenicjanie uciekający z Kartaginy, być może Minojczycy) – wino było nieodłącznym towarzyszem długich, wyczerpujących a przede wszystkim niebezpiecznych podróży. Na pokład Santa Marii żeglarz zabrał prawdopodobnie sherry z racji wytrzymałości tegoż wzmacnianego wina podczas długich podróży. Choć o to jakie wina były na statku spierają się liczne regiony, ba nawet bodegi, podobnie z resztą jak o to z jakiego portu Kolumb ruszył, dokąd ( na jaką wyspę) dotarł, jakiej w końcu był narodowości ( tu warto wspomnieć o rewelacjach w książce Manuela Rosy, który w bardzo przekonujący sposób utożsamia Kolumba z synem polskiego króla Władysława Warneńczyka, który rzekomo wcale pod Warną nie stracił głowy a wraz z nią i życia).
Winiarze z regionu Ribeiro twierdzą, że to ich wina umilały podróż odkrywcy. Podobnego zdania są plantatorzy z Toro. Tak czy inaczej Nowy Świat znalazł się w orbicie wpływów najpierw królestwa Hiszpanii, potem Portugalii itd. Wino jako warunek sine qua non ówczesnego życia znalazło nowe miejsca do produkcji. Zaczęło się od Peru, choć dziś to margines produkcji by potem rozprzestrzenić się wszędzie tam, gdzie było to możliwe. Z czasem, dzięki coraz liczniejszym imigrantom, także spoza królestw władających koloniami a więc z Włoch, Niemiec czy Francji winiarstwo na drugiej półkuli zaczęło nabierać rozmachu. Dziś w dobie technologicznego szczytu, coraz bardziej sprecyzowanych oczekiwań konsumentów a także na szczęście coraz częściej odchodzącego w niebyt podejścia ilościowego na rzecz jakościowego, mamy okazję cieszyć się winem o jakim naszym przodkom a zwłaszcza współczesnym Kolumbowi nawet się nie marzyło. Któż z winomanów nie zna win z Chile, najbardziej europejskiego spośród krajów Ameryki Południowej. Kraju w którym niemal idealne warunki naturalne w tym przeszło 300 dni słonecznych o czym lubią przypominać Chilijczycy determinują powstawanie win przyjemnych, czytelnych, ciekawych i coraz częściej wielkich. Bynajmniej nie zapominając o innych odmianach winiarstwo chilijskie upodobało sobie czerwony szczep carménère (notabene przy „odkrywaniu” go na nowo, czynny udział miał Philippo Pszczółkowsk-Tomaszewski, Chilijczyk polskiego pochodzenia, jeden z najbardziej uznanych ampelografów).
Zwolennicy steków, tanga i piłki nożnej swe wybory kierują w stronę Argentyny, piątego pod względem produkcji kraju na świecie, którego mieszkańcy bynajmniej wina za kołnierz nie wylewają i spożycie nieprzerwanie już nie morza lecz oceanu wina trwa. To kraj, gdzie niezatarte piętno na kulturze a tym samym i winie odcisnęli Włosi, których migracja osiągnęła w drugiej połowie wieku XIX swe apogeum w liczbie przeszło dwóch milionów. To kraina gdzie standardem jest uprawa powyżej 1000 m n.p.m. z widokiem na majestatyczne siedmiotysięczniki Andów, gdzie bywają winnice powyżej 1500 m n.p.m. a zdarzają się i takie na wysokości naszej tatrzańskiej Łomnicy. Wizytówką wina argentyńskiego stała się odmiana malbec.
Miłośnikami wina, którzy większość wypijają samodzielnie są też mieszkańcy Urugwaju. Tutaj winiarstwo zawdzięcza swą historię głównie baskijskim imigrantom, którzy jednak sięgnęli po francuską odmianę tannat ( sami nazywają ją często na cześć francuskiego winiarza Harrigue) czyniąc z niej swój popisowy szczep. Większość spośród 300 winiarni skupia się w regionie wokół urokliwego i przede wszystkim spokojnego co jak na warunki Ameryki Południowej jest ewenementem – Montevideo.
Zatem na zdrowie!