Czy przysłowia rzeczywiście są „mądrością narodu” to kwestia dyskusyjna. Z pewnością jednak przy ich lekturze można się pośmiać, dowiedzieć czegoś o dawnych czasach i zwyczajnie zachwycić pięknem języka. Spójrzmy zatem na polskie porzekadła o winie.
Na źródło cytatów wybrałem książkę nie lada jaką i nie lada jakiego autora. W l. 1950. Państwowy Instytut Wydawniczy powołał zespół, który miał opracować nowe, wzbogacone wydanie monumentalnej XIX-wiecznej Księgi przysłów polskich Samuela Adalberga. Powstało czterotomowe dzieło obejmujące ćwierć miliona haseł. Redaktorem naczelnym edycji był słynny filolog, prof. Julian Krzyżanowski, a jego zastępcą i sekretarzem redakcji Stanisław Świrko. Na wszystko jest przysłowie to jego autorska selekcja 2,5 tys. haseł z owych 250 tys. Selekcja – dodajmy – bardzo dobra, ze znakomitym podziałem tematycznym na 44 kategorie oraz słowniczkiem wyrazów staropolskich, gwarowych i obcych. W tym wypadku winomańskie porzekadło „Mniej znaczy lepiej” sprawdziło się wyśmienicie. Dość wspomnieć, że np. w indeksie dwukrotnie większej objętościowo Wielkiej księgi przysłów polskich Danuty i Włodzimierza Masłowskich (Klub Dla Ciebie, Warszawa 2008) hasło „wino” nie występuje WCALE – tak jakby w ponadtysiącletniej historii i kulturze Polski czegoś takiego nigdy nie było.
Przeglądając winiarskie przysłowia przytoczone przez Świrkę, można odnieść wrażenie, że większość z nich to mniej czy bardziej zabawne racjonalizacje. Czyli: pijemy wino (czasem w dużej ilości!) bo to kochamy, ale bliźnim komunikujemy, iż czynimy to z przyczyn zdrowotnych lub kulinarnych: bo pasuje do danej potrawy, wzbogaca jej smak czy umila atmosferę podczas posiłku. Oto kilka takich sentencji:
Po rosole wino – jakby dukata z kieszeni wyjął doktorowi.
(XIX w.)
Przysłowie niesie: zabij węgorza – jeszcze żyje, uwarz go – jeszcze żyje, pij wino po nim – jużci zdechł.
(1762, Kalendarz)
Dobra ryba powinna trzy razy pływać: w wodzie, w maśle i w winie.
(XIX w.)
Po rybach wina mach.
(XIX w.)
Ryby, grzyby, wieprzowina – potrzebują szklanki wina.
(XIX w.)
Jak siekiera bez klina, tak obiad bez wina.
(XIX w.)
Tu małe wyjaśnienie, bo może nie wszyscy wiedzą: malutki klin, drewniany bądź metalowy, wbija się w koniec obucha siekiery, aby rozpierał go i zapobiegał zsuwaniu się ostrza.
Jeśli chodzi o konkretny, jak byśmy dziś powiedzieli, wine-food pairing, to mamy na przykład taką poradę: „Po zwierzynie utop smak w węgrzynie, po szpinaku dawaj się pontaku, a po cieście zmyj buzię w szumiącym francuzie”.
Jak widać, jeszcze w XIX wieku (bo z tego okresu przysłowie pochodzi) pokutował szlachecki obyczaj picia po jedzeniu oraz między poszczególnymi daniami – prawdopodobne, że wiązało się to z wypowiadaniem toastów. Może to z niedokładnego zrozumienia tego powiedzonka wziął się obyczaj picia szampana i w ogóle wina musującego (nawet wytrawnego) do deserów – chociażby już przysłowiowych truskawek z bitą śmietaną, które kompletnie do tego wina nie pasują.
„Szumiący francuz” jest łatwy do rozszyfrowania. Lecz co to „pontak”? Znawca win francuskich Sławomir Chrzczonowicz w portalu Winicjatywa pisze: „Pontac to nazwa szczepu pochodzącego z francuskiego Sud-Ouest, praktycznie już nieuprawianego, który hugenoci francuscy przewieźli niegdyś do Południowej Afryki. Obecnie pozostało tam nie więcej niż 10 ha nasadzeń. Mam wątpliwości, czy taki szczep mógł niegdyś być podstawą wielkich, czy może lepiej rzec – popularnych win. Niemniej jego nazwa pochodzi od znanej arystokratycznej rodziny Pontac. Może więc w tym wypadku chodziło po prostu o jakieś wino wytwarzane w którejś z należących do Pontaków posiadłości, na przykład Haut-Brion, kto wie? A może ślady wiodą do Riojy, gdzie rodzina Luis Alegre wytwarza wino o nazwie Pontac?”.
Ja [ŁK] w poszukiwaniu pontaka (którego Word uparcie zmienia mi na „pontiaka”), przetrząsnąłem najstarsze polskie słowniki. U Lindego (wyd. 1807-14) go nie ma, słownik wileński (1861) podaje, że jest to „francuskie ciemno-czerwone wino”, u Rykaczewskiego (1866) pontak znów znika, by pojawić się – jak na razie po raz ostatni w polskiej leksykografii – w słowniku warszawskim (1900-27): „wino francuskie, ciemno-czerwone. Wino, które nazywają P. Korz.”.
Czyli Rioja odpada. Frapuje to „korz.”, czyli „korzenny”. Może chodzi o wina „udające” Haut-Brion, czyli zwykłe czerwone sikacze z domieszkami dosmaczających je przypraw korzennych? W XIX wieku takie „wynalazki” były na porządku dziennym.
A skoro już mowa o dosmaczaniu, poprawianiu i fałszowaniu. W Na wszystko jest przysłowie Świrko podaje (też XIX-wieczne) „In Hungaria natum, Varsoviae fabrykatum”. To absolutnie cudowna parodia XVI- czy XVII-wiecznego „Hungariae natum, Poloniae educatum” (dosł. łac. zrodzone na Węgrzech, wychowane w Polsce). Drugie powiedzenie wzięło się stąd, że polscy kupcy często nabywali młode wino na Węgrzech i dojrzewali je w polskich piwnicach. A pierwsze… no nie, dowcipów się nie tłumaczy!
Co my tu jeszcze mamy? Pochwałę wina jako jednej z najwspanialszych rzeczy na świecie – w XX-wiecznym śląskim życzeniu „Sto lat życia, beczkę wina i sąsiada Opolanina”. Rejowe „Wołowi, choćbyś wina nalał, pewnie leda w kałuży będzie wodę wolał”, świadczące o tym, że już nasi dawni przodkowie rozumieli, iż dla tych, co się nie znają zacnych butelek/beczek otwierać nie warto. Jest też świadectwo ewolucji naszych gustów. W r. 1618 dworzanin Radziwiłłów, Salomon Rysiński zapisał: „Jaje dzisiejsze, chleb wczorajszy, cielę sześćniedzielne, a wino łońskie [tj. zeszłoroczne – przyp. aut.] – najlepsze”. A z wieku XIX pochodzi anonimowe: „Stare wino, żona młoda życia doda”. Sąd, że każde wino im starsze, tym lepsze, pokutuje do dziś. Być może jego źródłem jest miłość rodaków do win słodkich, które rzeczywiście potrzebują czasu, by dojrzeć. Tak czy owak, wygląda na to, że na początku XVII w. nie poszukiwano za wszelką cenę słodyczy, ani starości i że z dworzaninem Rysińskim współczesny winoman łacno dogadałby się przy kieliszku.
Na sam koniec ciekawostka. Tytułowe powiedzonko „Na frasunek dobry trunek” ma autora! To Sebastian Petrycy z Pilzna (1554-1626) – lekarz, pisarz medyczny, filozof i tłumacz, m.in. Horacego. W życiu miał mocno pod górkę (siedział m.in. w rosyjskim więzieniu), więc trudno się dziwić, że coś takiego wymyślił. O skuteczności leku chyba nikt nie wątpi – byle tylko nie przedawkować!
Na wszystko jest przysłowie. Popularny wybór przysłów polskich w układzie tematyczno-hasłowym, wybrał, opracował i opatrzył wstępem Stanisław Świrko, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1975, s. 319