„Drink” Ann Dowsett Johnston to na pozór kolejna spowiedź trzeźwej alkoholiczki. W rzeczywistości książka jest świetną analizą związku kobiet z alkoholem. Oraz społeczeństwa, które niejako ten związek wymusza.
Jak piją kobiety?
Kilka lat temu jeden z dużych browarów przekazał dziennikarzom wyniki badań konsumenckich na grupie 1000 Polek. Wynikało z nich, że nasze panie najczęściej sięgają po alkohol dla towarzystwa (63% badanych) i dla odprężenia (12%), a tylko co dziewiąta dla jego smaku (11%). Reszta respondentek (14%) była abstynentkami.
Pamiętam swoje zaskoczenie wynikami tej ankiety. Często popijałem w towarzystwie dam i wydawało mi się, że jestem otoczony samymi koneserkami. Być może naprawdę tak było – czasem się zdarza, że nasi znajomi czy przyjaciele są „niestatystyczni”. A być może nie umiałem patrzeć.
Książka Johnston potwierdza polskie badania. Więcej: autorka twierdzi, że odsetek kobiet pijących (i to przeważnie zbyt dużo) „dla odprężenia” jest bardzo wysoki; „dla towarzystwa” oznacza zaś często, że jedynym kompanem jest flaszka.
Świat wymaga od kobiet perfekcji
Johnston dowodzi, że w dzisiejszych czasach kobiety są szczególnie narażone na ryzykowne picie, albo wręcz alkoholizm. Dlaczego?
Bo świat wymaga od nich perfekcji i nie wybacza błędów tak łatwo jak facetom. Autorka wspomina rozmowę z pewną studentką, która powiedziała jej, że „Dziewczyny odczuwają ogromną presję, by prezentować dziewięćdziesiąt różnych zachowań naraz: muszą być inteligentne, jeśli chcą, by ludzie traktowali je poważnie; muszą być atrakcyjne, ale nie zanadto, żeby nie mówili, że wyglądają na puszczalskie. Muszą mieć doświadczenie, ale nie za wielkie…”. Panie muszą też spalać się w pracy, prowadzić dom i wychowywać dzieci. To wszystko rodzi olbrzymi stres. Kobieta szybko zauważa, że alkohol pozwala się wyluzować i zrzucić liczne maski. Johnston pisze: „Wiele kobiet odkryło, że trunek może być swego rodzaju znakiem interpunkcyjnym pomiędzy dniem i nocą”, sygnałem, że już jest po robocie. Wspomina, że szła kiedyś późnym popołudniem przez elegancką dzielnicę Montrealu i zaglądała w kuchenne okna: w każdym widziała panią domu szykującą kolację – i niemal przy każdej stał kieliszek białego wina.
Dobre wino – symbol wysokiego statusu
Dobry alkohol (a zwłaszcza wino) jest oznaką statusu. Jeśli pokazujesz się z kieliszkiem czegoś modnego, a przy tym wypowiesz na temat tego czegoś parę składnych zdań, ludzie pomyślą, że jesteś zamożny, obyty i ogólnie cool. Dla kobiet, które częściej niż mężczyźni muszą udowadniać swoją wartość i bardziej niż oni zabiegają o korzystny wizerunek, to ważny atrybut. Do tego dochodzi kwestia równouprawnienia: większość facetów w pełni akceptuje kobiety jako „równe”, jeśli równo z nimi piją. To wszystko sprawia, że – paradoksalnie i wbrew obiegowej opinii – na ryzykowne picie najbardziej narażone są wykształcone kobiety z klasy średniej – te o niższym statusie społecznym nie muszą aż tak mocno rywalizować i dbać o image. Inna sprawa, że ostre chlanie zaczyna się właśnie na uniwersytetach, a nabytych za młodu nawyków trudno się pozbyć.
Wino jako panaceum na psychiczne dolegliwości
Bywa, że kobiety za pomocą alkoholu uprawiają „samoleczenie”. Gdy tylko głębiej poskrobać, okazuje się, że wino, czy drink jest panaceum na rozmaite psychiczne dolegliwości: brak akceptacji rodziców w dzieciństwie, dwubiegunówkę, bezsenność, lęk. Autorka opisuje, jak sama „zaleczała” nerwicę wywołaną konfliktami w pracy za pomocą sauvignon blanc, wypijanego co wieczór we francuskim bistro – owo „uleczanie” był przez nią wręcz fizycznie odczuwalne: „Po pierwszym łyku wina czułam się, jakby moje ramiona wreszcie oderwały się od uszu. Po drugim mogłam zrobić wydech. Bardzo podobało mi się, jak wino działało na moje ciało. Pierwszy kieliszek nadtapiał lodowatą i szklistą warstwę napięcia oddzielającą mnie od reszty świata. Gdzieś w trakcie drugiego kieliszka przesuwały się płyty tektoniczne mojej psyche i czułam się bardziej swobodnie. (…) Zawsze traktowałam swoją pracę poważnie – być może nawet zbyt poważnie. Gdzieś między pierwszym a drugim kieliszkiem wina potrafiłam spojrzeć na problem z dystansem, albo znaleźć odpowiedź na skomplikowane pytanie. Nagle wszystko wydawało się proste”.
Wino, bo wszystkie mamy potrzebują chwili oddechu
To, w jaki sposób żyjemy (a więc i pijemy) jest sprytnie (a nawet cynicznie) wykorzystywane przez macherów od reklamy. Kiedy czytam u Johnston o iście makiawelicznych pułapkach, jakie wielki biznes zastawia na kobiety, wcale nie jestem już taki pewien, że chcę dopuszczenia reklamy alkoholu w Polsce. Tam, gdzie jest to dozwolone, procenty bez oporów promuje się tak, aby kojarzyły się z dobrą zabawą, relaksem, akceptacją grupy, sukcesem. Są też liczne odwołania do typowo kobiecych emocji, np. zainteresowania modą (dizajnerskie różowe torebki na butelkę) czy zdrowego stylu życia (alkohole o obniżonej kaloryczności). Niektóre trunki to wręcz przyjaciółki, które „rozumieją, jak to jest” i namawiają do tego, żeby się wyluzować, „bo nam się należy”: „Etykieta [wina] Mommy’s Time Out [Mamusiny Relaks] – pisze Johnston – przedstawia fotel ustawiony w rogu pomieszczenia, a obok niego stolik, na którym stoją kieliszek i butelka wina. Na nalepce MommyJuice [Mamusiny Soczek] zwinna niewiasta żongluje komputerem, misiem-zabawką, patelnią i domem. Nalepka na odwrocie butelki kusi: Wszystkie mamy potrzebują chwili oddechu. Zapakuj więc dzieciarnię do łóżek i wypij kieliszek MommyJuice – zasłużyłaś na niego!.”
I co, zabawne? Tak, ale trochę też straszne. Bo co, jeśli istnieje jakiś tajemny międzynarodowy spisek mający na celu ponowne ubezwłasnowolnienie kobiet – tym razem za pomocą alkoholu? Dziewczyny – strzeżcie się.
Ann Dowsett Johnston, Drink. Intymny związek kobiet z alkoholem, tłum. Kamila Slawinski, W.A.B., s. 414