Recenzje książek

W referatach coś drgnęło

Bolączką polskiego rynku książki winiarskiej jest to, że gros publikacji stanowią tłumaczenia banalnych samouczków dla początkujących. Seria Studia z historii wina w Polsce ma szansę przełamać ten niepokojący trend.

Wydawcą Studiów jest Stowarzyszenie Historyków Sztuki, a redagują je Gabriel Kurczewski i Dorota Dias-Lewandowska. Oboje to nie tylko historycy, lecz i autorzy publikacji o winie: Kurczewski jest blogerem (Blisko Tokaju), a Dias-Lewandowska twórczynią monografii Historia kulturowa wina francuskiego w Polsce od połowy XVII do początku XIX wieku, którą recenzowałem tutaj

Prezes Stowarzyszenia Historyków Sztuki, Wojciech Włodarczyk, pisze we wstępie: „Naszą ambicją jest przygotowanie co roku jednego tomu. Mimo ogromnego zainteresowania w ostatnich kilkunastu latach kuchnią i winem, a także gwałtownego rozwoju winnic w Polsce, nie posiadamy nawet zarysu historii produkcji wina w naszym kraju, dziejów upraw winorośli, ani gospodarczych czy kulturowych znaczeń, jakie ten trunek wniósł do polskiej kultury. Istnieje wiele przyczynków, ale brakuje naukowego, systematyzującego podejścia”.
Fukier i wino to pokłosie działań powołanego przez SHS Klubu Historii i Kultury Wina: w tomie znalazła się większość odczytów wygłoszonych na styczniowej konferencji poświęconej 500-letniej rocznicy wpisania Fukierów do ksiąg Warszawy (przypadała w grudniu 2015); są w nim również inne klubowe prelekcje – w sumie dziewięć tekstów.

Tematyka książki jest różnorodna.
Gabriel Kurczewski pisze o winiarni Floriana Fukiera, którą ten prowadził w Warszawie w l. 1805-1837. Sporo tu konkretnych informacji o tym, co i w jakiej cenie się tu piło – Kurczewski zaczerpnął te dane z ksiąg dłużników firmy. Stąd wiadomo, że „W winiarni sprzedawano wina na butelki, półbutelki i szklanki. Najtańsze wina węgierskie i francuskie kosztowały w sprzedaży detalicznej po 4 złote za butelkę, ale najpopularniejszym winem był węgrzyn po 6 zł za butelkę. Droższe wina węgierskie, kosztujące 18 zł za butelkę lub więcej, kupowano rzadziej, na przykład jako lekarstwo w chorobie”.  

Kurczewski podaje, że w owych czasach złoty dukat, który jeszcze był w obiegu, miał równowartość 18 zł. Na tej podstawie (dukat = 3,43 g złota próby 986) można (oczywiście w ogromnym przybliżeniu) przyjąć, że 1 zł z początku XIX w. to mniej więcej 25 zł dzisiejszych. A zatem najtańsze wino kosztowałoby obecnie ok. 100 zł za butelkę – pięć razy więcej niż te, które możemy kupić np. w dyskontach. Rekord sprzedaży odnotowany w księgach debitorów należy do księdza infułata Jana Marcelego Gutkowskiego, byłego kapelana legionów polskich we Włoszech, który w r. 1827 został senatorem Królestwa Polskiego. Być może z tej okazji kupił butelkę starego węgrzyna za 72 ówczesne złote, czyli 1800 dzisiejszych. Aktualnie w zbliżonej cenie (425 €) jest np. dostępne na tokaji.com pięcioputtonowe aszú z doskonałej winnicy Gyopáros w Sátoraljaújhely i równie doskonałego rocznika 1972. Wino przed skierowaniem do sprzedaży (pod marką Crown Estates of Hungary) zostało zdegustowane i przelane do nowych butelek – ponoć jest w wyśmienitej formie.
Warto dodać, że rekordzistą (cztery butelki starego węgrzyna po 45 zł każda, czyli w sumie 4500 zł dzisiejszych) był także Anastazy Walewski. Kupił wino „w czasie gdy jego żona oczekiwała w Walewicach narodzin dziecka, którego ojcem był Napoleon”. Nie wiadomo, czy trunkiem miano uczcić przyjście na świat Aleksandra Floriana Józefa, ale jeżeli tak, to – przyznacie – trudno się zdecydować, co bardziej podziwiać: hojność, czy wielkoduszność. Notabene, hojność nic Walewskiego nie kosztowała – za wino nigdy nie zapłacił.

Sylwetka przemyskiego kupca winnego Tadeusza Cieślińskiego pióra Pawła Polaka, to rzadki w naszym piśmiennictwie przykład tekstu traktującego wino nie tylko jako etykietę, butelkę i zawarty w niej płyn o określonych cechach aromatyczno-smakowych, lecz także jako część szeroko rozumianej kultury. Polak na wielu przykładach pokazuje jak Cieśliński (który założył firmę w 1894 r.) potrafił wykorzystać dla jej rozwoju pozytywistyczne prądy myślowe i ówczesną naukę. Cieśliński dbał o stałość asortymentu i o to, aby żadnego towaru nigdy nie brakło, utrzymywał też ceny win z podstawowej oferty – np. te z marca 1903 r. obowiązywały aż siedem lat. Sprytnym posunięciem był kontrakt z wojskiem – ogromne hurtowe zamówienia dla Twierdzy Przemyśl pozwalały firmie zachować płynność finansową i nie wkopywać się w kredyty. Na przełomie XIX i XX w. plagą były fałszerstwa win, Cieśliński regularnie atestował więc swe produkty (m.in. w Miejskim Zakładzie Badania Żywności i Przedmiotów Użytku we Lwowie) i chwalił się tym w prasie – tak samo jak medalami krajowych i światowych konkursów – np. złotym wystawy w Wiedniu z 1908 r.

W ogóle, prasę firma wykorzystywała nader umiejętnie. Jej reklamy były nowatorskie i nie ograniczały się do haseł typu „Jesteśmy najlepsi” – stosowano raczej techniki podobne do współczesnego storytellingu: „W obszernym inseracie kierowanym do duchowieństwa diecezji sandomierskiej [zamieszczonym w „Kronice Diecezji Sandomierskiej” nr 1/1936 – przyp. ŁK] Tadeusz Cieśliński ujął najważniejsze fakty z historii przedsiębiorstwa, które miały podkreślać doświadczenie zawodowe kupca oraz budować zaufanie potencjalnych klientów. Zaznaczył on, że od roku 1906 działa jako zaprzysiężony dostawca win mszalnych (zaprzysiężenia miał dokonać ks. bp dr Józef Pelczar). (…) Przemyski przedsiębiorca ukazywał swą działalność jako opartą na podstawach naukowych, o czym miały świadczyć studia odbyte w roku 1911 »w szkole pomologicznej w Klosterneuburg koło Wiednia«. Charakterystyczne jest podkreślenie teoretycznego, a więc naukowego charakteru zdobytej wiedzy”. Od siebie [ŁK] dodam: zdobytej za granicą – co do dziś jest w polskim marketingu ochoczo stosowane i dobrze przyjmowane przez odbiorców.

Krzyżacy, podobnie jak templariusze, od lat zasiedlają naszą wyobraźnię. Maciej Badowicz, analizując dokumenty (m.in. księgi rachunkowe) próbuje odpowiedzieć na pytanie, jakie wina pili w czasach świetności zakonu. „Winem, które zdominowało stół krzyżacki i dostawy do państwa zakonnego w Prusach – pisze – było przede wszystkim wino reńskie” – sprowadzano je z należących do zakonu baliwatów, czyli posiadłości. Równie popularne jak białe było wówczas reńskie czerwone. Z jakich szczepów je robiono – nie wiemy, choć można domniemywać, że – podobnie jak dziś – i wtedy było nad Renem uprawiane pinot noir (znane tam jako spätburgunder) – wedle legendy przywieźli je tam cystersi z opactwa w Clairvaux już w 1135 r.
Na krzyżackich stołach pojawiała się także małmazja z Cypru – bardzo słodkie białe wino ze szczepu malvasia. Był to trunek wyjątkowy, przeznaczony niemal wyłącznie do dyspozycji wielkich mistrzów, którzy nierzadko częstowali nim zagranicznych dostojników – np. na spotkanie dyplomatyczne Ulryka von Jungingena z królem Władysławem Jagiełłą i księciem Witoldem, które odbyło się w roku 1408 nad Niemnem, zakupiono dwie beczki małmazji. Ekskluzywna była także rywuła (niem. Rainfall). Zamawiano ją na potrzeby Konrada von Jungingena nie tylko dla jej wyjątkowego smaku lecz także właściwości leczniczych. Wino pochodziło z południowych regionów Półwyspu Apenińskiego i cechowało się „charakterystycznym, lekko różowym kolorem”.

Piękna (i zarazem straszna) scena z winem w tle wiąże się z bitwą pod Grunwaldem. Badowicz cytuje Długosza: „Było oprócz tego w obozie i na wozach pruskich wiele kadzi wina, do których zbiegło się po pokonaniu wrogów umęczone trudami walki i letnim upałem wojsko królewskie celem ugaszenia pragnienia. Jedni rycerze gasili je czerpiąc wino hełmami, inni rękawicami, wreszcie inni butami. A król polski Władysław w obawie by wojsko po upiciu się winem nie stało się niesprawne i łatwe do pokonania nawet przez tchórzliwego wroga, gdyby ktoś miał odwagę podjąć walkę, nadto by nie popadło w choroby i nie osłabło, kazał zniszczyć i porozbijać kadzie z winem. Gdy je na rozkaz króla bardzo szybko porozbijano, wino spływało na trupy zabitych, których w miejscu obozu wrogów był niemały stos i widziano, jak zmieszane z krwią zabitych ludzi i koni płynęło czerwonym strumieniem aż na łąki Tannenbergu i wskutek jego bystrości stworzyło koryto potoku. Opowiadają, że to dało okazję do zmyśleń wśród ludu i plotek, które głosiły, że w tej bitwie wylano tyle krwi, że spływała ona jak rwący strumień”.

O Fukierze i winie mógłbym pisać jeszcze długo, bo naprawdę jest o czym – ten artykuł musiałby być jednak dziesięciokrotnie dłuższy. Zamiast tego podam więc tytuły i autorów sześciu esejów, których tutaj nie wymieniłem – licząc na to, że każdy z czytelników odnajdzie wśród nich swój ulubiony temat i sięgnie po książkę: Aleksandra J. Kasprzak – Pamiątka z podróży [historia dwóch pięknych XIX-wiecznych kufli należących do Teofila Fukiera – przyp. ŁK]; Anna Petrus – Dar Henryka Marii Fukiera dla Zamku Królewskiego na Wawelu; Artur Badach – Pamiątki rodzinne Fukierów w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie i Stowarzyszenia Historyków Sztuki; Wojciech Włodarczyk – Winnice Warszawy i okolic w pierwszej połowie XIX wieku. Zarys problematyki badawczej; Zbigniew Bela – Wina lecznicze w aptece Fortunata Gralewskiego; Tadeusz Cegielski – Wino w rytuale wolnomularskim, XVIII-XX wiek.
Książkę można kupić przez internet na stronie Stowarzyszenia Historyków Sztuki: www.shs.pl.

Fukier i wino. Studia z historii wina w Polsce, tom I, red. Dorota Dias-Lewandowska, Gabriel Kurczewski, Stowarzyszenie Historyków Sztuki, Warszawa 2017, s. 319

 

Wybraliśmy dla Ciebie: