Recenzje filmów

Burza w szklance porto

Lubicie porucznika Columbo? Któżby nie lubił! Minęło właśnie pół wieku od emisji pierwszego odcinka, a mimo to udający fajtłapę bystrzak w wymiętym prochowcu wciąż fascynuje i bawi. W jednym z epizodów w rozwiązaniu zagadki pomaga mu wino.

Mowa o drugim odcinku trzeciego sezonu, po raz pierwszy wyemitowanym 7 października 1973 r. w NBC. Jego polski tytuł to Koneser win, a oryginalny – Any Old Port in a Storm; to może być i bliska polskiemu idiomowi „burza w szklance porto”, i „sztorm w starym porcie” lub „starej przystani” – ech, gdzie te czasy, gdy twórcy seriali bawili się takimi cudownymi wieloznacznościami.

O starym porto (które odgrywa w filmie kluczową rolę) za chwilę. Najpierw o starej przystani. Jest nią wybitna kalifornijska winiarnia Adriana Carsiniego. Tak naprawdę odziedziczył ją po ojcu jego przyrodni brat Ric (Adrian dostał pieniądze), jednak winiarz gotówkę przeputał, więc Ric wydzierżawił mu posiadłość, w zamian za regularne (niemałe) datki. Dwaj dżentelmeni różnią się od siebie jak dzień od nocy: Adrian jest materialistą, szpanerem, egocentrykiem, pedantem i winiarskim snobem, chodzi w świetnie skrojonym garniturze i jeździ rolls-royce’em; Ric to luzak, playboy i bawidamek, chodzi w skórzanej kurtce i jeździ ferrari. Nie wiadomo, czy Adrian jest skąpy, czy Ric zachłanny (pewnie i jedno, i drugie) – dość, że pewnego dnia playboy zjawia się w biurze Carsini Wineries i oświadcza bratu, że żeni się, w związku z czym potrzebuje kasy, w związku z czym sprzedaje winnicę. Adrian może i by to jakoś przełknął, gdyby nie to, że nabywcami mają być bracia Marino – producenci tanich bełtów. Wybucha kłótnia w iście sycylijskim stylu. – Bracia Marino sprzedają wino po 69 centów za galon! To nie jest wino! To nie jest nawet płyn do płukania ust! – wydziera się Adrian, waląc pięścią w stół. – Ale zarabiają! – replikuje Ric. I dodaje: – Nie masz wyboru. Na co Adrian: – Mam! Ogłusza brata stojącą na biurku rzeźbą, po czym taszczy go do piwnicy z winami, krępuje, knebluje i wychodzi, wyłączając klimatyzację – Ric kona z braku powietrza. Adrian przebiera trupa w znaleziony w bagażniku ferrari kombinezon płetwonurka i wrzuca go do oceanu, a ferrari pozostawia na brzegu. Kilka dni później policja odnajduje wóz i wyławia ciało. Lekarz sądowy stwierdza, że Ric ma pusty żołądek. To do niego niepodobne, żeby przez dwa dni nic nie jadł. Nie wygląda to na wypadek przy nurkowaniu.
Do akcji wkracza Columbo. Jak zwykle udaje roztargnionego gamonia, a za pomocą zręcznych pochlebstw wkrada się w łaski Adriana, pozwalając by ten edukował go w kwestii wina. Przy tej okazji dowiaduje się, że dekantowanie starych roczników to wielce delikatna operacja, do której trzeba mieć pewną rękę: najmniejszy błąd i osad wpadnie do karafki. – Zawsze robię to osobiście, nigdy nie pozwalam na to nikomu innemu – podkreśla z mocą Adrian. To jego pierwszy błąd – Columbo dowiaduje się bowiem, że w dniu w którym Ric odwiedził brata w biurze, Adrian pozwolił zdekantować bardzo drogie bordeaux jednemu z gości – członkowi delegacji stowarzyszenia winiarzy. Czyżby był wtedy czymś bardzo zdenerwowany, wzburzony? Czyżby drżały mu ręce?

Columbo wie, że Ric najprawdopodobniej nie opuścił winiarni – tak zeznał strażnik. Podejrzewa, że zabójstwa dokonano w piwnicy-skarbczyku z bezcennymi winami. Drzwi nie zamykają się od wewnątrz, więc ofiara musiała być skrępowana i… być może się udusiła? Skoro tak, ktoś musiał wyłączyć klimatyzację. A skoro wyłączył klimatyzację, to wina musiały się zepsuć – piwnica jest płytka, a w dzień śmierci Rica panował rekordowy upał – 42ºC w cieniu. Aby to sprawdzić, porucznik obmyśla podstęp. Oświadcza Carsiniemu, że zamyka śledztwo i przeprasza, że go niesłusznie podejrzewał. W ramach przeprosin zabiera go i jego sekretarkę, pannę Fielding na kolację do drogiej restauracji. Do deseru zamawia wiekowe porto (1945 Ferreira Vintage Port – nb. wciąż obecne na rynku, ceny wahają się od 3,4 do 5,3 tys. zł). Gdy sommelier przynosi flaszkę, Columbo akceptuje wino i poleca rozlać je do kieliszków. Carsini próbuje i… dostaje szału! Porto jest kompletnie ugotowane, tak jakby przechowywano je na piecu. Winiarz ruga kelnerów (– To płynny gnój! – krzyczy) i… uświadamia sobie, że popełnił kolejny błąd: wina w jego piwniczce na pewno też się zepsuły pod wpływem upału i są dowodem na to, że klimatyzacja została wyłączona w zbrodniczym celu. Carsini, by pozbyć się tych dowodów, wraca szybko do winiarni, wywozi całą zawartość skarbczyka i wrzuca ją do Pacyfiku. Gdy wraca z klifu do miejsca, gdzie zaparkował, czeka tam już Columbo: okazuje się, że porto, które zamówił w restauracji, należało do Carsiniego – detektyw ukradł je podczas oglądania piwnicy i ukrył pod wymiętym prochowcem, a potem przekupił sommeliera, by podał je na stół. Dowód zatem istnieje – co więcej, to że wino jest zepsute, potwierdził sam Carsini. W obliczu tego morderca pęka i oddaje się w ręce sprawiedliwości. Tym chętniej, że w międzyczasie panna Fielding wyznaje, iż od dawna go kocha i sugeruje, że domyśla się, kto zabił Rica; w zamian za milczenie proponuje małżeństwo.
W ostatniej scenie Columbo częstuje Carsiniego półsłodkim montefiascone, które obaj piją z przyjemnością i w nienajgorszej komitywie. Ech, gdzie te czasy, kiedy mordercy mieli taką klasę!

Columbo. Koneser win, reż. Leo Penn, USA 1973, 98 min.

Wybraliśmy dla Ciebie: